Były takie czasy - najstarsi jeszcze to pamiętają - kiedy do lokalu gastronomicznego przychodziło się w eleganckim stroju, a na posiłek czekało się co najmniej kilkanaście minut. W czasie oczekiwania, biesiadnicy kultywowali sztukę konwersacji. Między przystawką a zupą można było omówić interesy, oczekując na danie główne poflirtować lub porozmawiać o pogodzie, a przed deserem omówić wyjazd na wakacje. Taki schemat obowiązywał w lokalach wyższej klasy, zwanych restauracjami. Inaczej było w stołówkach i barach mlecznych. Tam obiad podawano błyskawiczne, a gość siadał z talerzem tam, gdzie znalazł wolne krzesło. Tam konwersacja już nie była tak dystyngowana, jednak czasem zdarzało się zamienić dwa słowa z przypadkowym współbiesiadnikiem. Bary mleczne to jednak specyficzna kategoria lokali, zasługująca na oddzielny wpis. Były więc bary szybkiej obsługi i restauracje. Teraz niektóre bary nazwano restauracjami. Magdonaldy, Kejefsy i im podobne, to w oficjalnej nomenklaturze „restauracje&quo