Znajomi twierdzą, że jestem dziwny, gdy oświadczam im, że lubię jesień. Niekoniecznie „złotą polską". Lubię wczesną jesień, kiedy dni są jeszcze długie i dość ciepłe, ale poranki już witają mnie mgłą. To wilgoć, przyjemna, rześka, ale nie chłodna, nastraja mnie pozytywnie. Wiatr nie jest już tak ciepły, ale niesie ze sobą resztki lata. Liście ostatkiem sił trzymają się drzew, te słabsze już chrzęszczą pod nogami. Najpiękniejsze jednak we wczesnej jesieni są wieczory przy ognisku. Siedzimy w ciepłych swetrach, a we włosach gnieździ się dym - pachnący szyszkami i szczypiący w oczy. Przy takim wieczornym ognisku nie pieczemy kiełbasek, najwyżej zagrzebujemy ziemniaki w popiele. Nie o grillowanie, ani o konsumpcję tutaj chodzi; celem jest degustacja. Piwo ze schłodzonej wilgotnym jesiennym powietrzem puszki nigdzie indziej tak nie smakuje. (Czy ktoś pamięta jeszcze markę „10,5" albo „EB"?). Wtedy jeszcze niemal zakazane, więc delektowaliśmy się nim w zachwycie. Czasem ktoś