Bardzo lubiłem i nadal miło wspominam moją podstawówkową bibliotekę. Mimo że później trafiłem do bibliotek większych, nowocześniejszych i z dużo bogatszym księgozbiorem, to ta mała dwupokojowa biblioteka szkolna pozostanie na pierwszym miejscu w moim rankingu. Tam bowiem poznałem magię książek, zakochałem się w zapachu kurzu towarzyszącemu czytaniu rozlatujących się pożółkłych książek obłożonych w papier pakowy lub wyświechtaną ceratę. Tamtej biblioteki już nie ma – książki są pięknie oprawione, stoi kilka komputerów połączonych z internetem – ale lektury, te pierwsze młodzieńcze lektury, pozostały w pamięci na zawsze. Teraz, nawet gdy sięgam po nowe wydanie któregoś z mych dawnych bestsellerów, to czuję ten zapach, tę atmosferę towarzyszącą czytaniu na podłodze między półkami przy brzęczeniu świetlówki jarzeniowej. Jedną z takich książek, do której regularnie od lat co jakiś czas wracam jest Ucho od śledzia Hanny Ożogowskiej. Opis relacji międzyludzkich nie traci nic na aktualności,