Nie jestem niestety biegły w zagadnieniach ekonomii, ale chcąc nie chcąc muszę się z roku na rok coraz lepiej orientować w tej nauce o regułach rządzących naszym globalnym domem. Ekonomii powinno się nauczać od początku podstawówki, jeśli nie wcześniej. Dlaczego? Ano dlatego, że jej nieznajomość zaczyna nas powoli wpychać w niewolę, jaką staje się zależność finansowa. Kredyt to tak naprawdę sprzedaż pieniędzy. Pożyczam 100 złotych od banku, za co muszę zapłacić, powiedzmy, 20 zł, czyli po upływie ustalonego terminu muszę oddać 120 zł bankowi. Kiedyś ten mechanizm działał w obie strony – jeśli pożyczałem pieniądze bankowi, dostawałem odsetki od wpłaconej na lokatę kasy. Teraz nie dość, że od tych procentów trzeba zapłacić podatek, to jeszcze różne sztuczki typu prowizja czy ubezpieczenie lokaty sprawiają, że de facto to ja płacę bankowi za to, że trzymam w nim pieniądze. Sprytne. Wróćmy jednak do kredytu. Kredyt bankowy nijak biorącemu opłacać się nie może. Mądrzy ludzie i obserwacje u