W świątecznym numerze „Przekroju” redaktorom zebrało się na sentymenty i pacnęli artykuł historyczno-autopromocyjno-rodzinny. Przedstawili postać niezwykłą, swojego guru i protoplastę – Mariana Eilego. Polecam lekturę. Według artykułu (nie mam powodu wątpić) „Przekrój” był czytany na całym obszarze wpływów ZSRR, czyli, cytując, „od Łaby po Kamczatkę”. Wielu ponoć uczyło się polskiego tylko po to, by móc czytać „Przekrój” i wdychać wiejącą zeń wolnośc. Eile i jego następcy popularyzowali tematy niszowe, zjawiska awangardowe, tak zwaną „wysoką kulturę”. Osobiście krakowski „Przekrój” pamiętam nieźle, ale nie z powodu tekstów – na przyswajanie i docenianie ich nie zdążyłem się załapać z powodu nierozwiniętego jeszcze dostatecznie intelektu; nie mogłem się zachwycić, nie mogłem stwierdzić, ze to nuda i lipa. „Przekrój” dla mnie to przede wszystkim „Filutek”, wiersze Ludwika Jerzego Kerna, „O Wacusiu” i piekielnie trudna krzyżówka. Teraz, po przeprowadzce do Warszawy, po kalejdoskopie nac