Po rozreklamowanej i obsypanej gradem lokalnych nagród „Małej Moskwie" nie spodziewałem się wiele i - niestety - zaskoczenia nie było.
Po pierwsze wymowa filmu. W założeniu szlachetny polski oficer zakochuje się w żonie rosyjskiego oficera stacjonującego w Legnicy. Ich miłość i pragnienie wolności zostaje zdeptane przez okupującą Polskę armię radziecką i przez zdradziecki system totalitarny. Widz tymczasem ogląda Michała - bezczelnego uwodziciela w polskim mundurze, który klei się do Rosjanki bez żadnych, powodowanych choćby poczuciem przyzwoitości, zahamowań. Radziecki oficer Jura - mąż Wiery - jest za to zbyt delikatny, by po męsku załatwić sprawę z bezczelnym młodzieńcem. Recenzje wmawiały nam, że film pokazuje dramat okupowanej Polski i bezwzględność radzieckiego najeźdźcy. Zamiast tego zobaczyliśmy łamiącego wszelkie przepisy służbowe i zasady moralne polskiego oficera i zażenowanego Rosjanina, który został zdradzony i do tego postawiony w przykrej sytuacji wobec dowództwa. Zobaczyliśmy też niespotykanie delikatnych dowódców radzieckich, którzy głęboko zastanawiają się, jak tu rozwiązać powstały problem, by nikogo nie skrzywdzić, w szczególności Polaka. W ostatecznym rozrachunku to właśnie Polak wychodzi z całej awantury najmniej poszkodowany.
Okropna fabuła, to tylko jeden z problemów tego filmu. Inne, to nijakie postacie poparte kiepską grą aktorów, i denerwująca przez cały seans dwujęzyczność. Wszelkie dialogi polaków z Rosjanami - a głównie takie tam występują - odbywają się na zasadzie „każdy po swojemu". Ja do ciebie po polsku, ty do mnie po rosyjsku, przy czym oboje rozumiemy się doskonale. O ile można sobie takie dialogi wyobrazić w rozmowie prywatnej, gdy dwie osoby znają drugi język tylko biernie (w tym przypadku polski oficer musiał się posługiwać rosyjskim w mowie, skoro pracował z Rosjanami), to przy rozmowach oficjalnych i służbowych jest to nie do pomyślenia (pomijając już ogromną trudność prowadzenia takiego dialogu, kiedy mózg musi cały czas „przełączać się" z polskiego na rosyjski i odwrotnie). Czy wynika to z lenistwa lub niemożności aktorów do nauczenia się swoich ról w języku obcym? Takie wrażenie powstaje, gdy rosyjska aktorka zaczyna śpiewać po polsku. Nawet znając oba języki, trudno było zrozumieć, o czym opowiada piosenka.
W tym miejscu nasuwa się porównanie z innym filmem nakręconym w dwóch językach z udziałem aktorów polskich i rosyjskich. W filmie „1612" Michał Żebrowski czysto i wyraźnie wygłasza swoje kwestie po rosyjsku, a gdy mówi po polsku, rosyjska aktorka odpowiada mu wyraźną i zrozumiałą polszczyzną. Doskonale słychać akcent polski u Żebrowskiego i akcent rosyjski w polszczyźnie rosyjskich aktorów, jednak nie ma najmniejszego problemu ze zrozumieniem ich. Być może to porównanie obraża pana Żebrowskiego ze względu na lata świetlne, jakie dzielą poziom jego gry aktorskiej od poziomu gry prezentowanej przez obsadzonych w „Małej Moskwie".
Miał być melodramat - wyszła tragifarsa, mieli być szlachetni Polacy i tępi Rosjanie - wyszło całkiem na odwrót, miało być dzieło na wysokim poziomie - wyszedł niedopracowany gniot. Cóż, dzieło często zaczyna żyć własnym życiem jeszcze przed premierą. Jednak czasem lepiej na tym poprzestać i odwołać premierę...
Po pierwsze wymowa filmu. W założeniu szlachetny polski oficer zakochuje się w żonie rosyjskiego oficera stacjonującego w Legnicy. Ich miłość i pragnienie wolności zostaje zdeptane przez okupującą Polskę armię radziecką i przez zdradziecki system totalitarny. Widz tymczasem ogląda Michała - bezczelnego uwodziciela w polskim mundurze, który klei się do Rosjanki bez żadnych, powodowanych choćby poczuciem przyzwoitości, zahamowań. Radziecki oficer Jura - mąż Wiery - jest za to zbyt delikatny, by po męsku załatwić sprawę z bezczelnym młodzieńcem. Recenzje wmawiały nam, że film pokazuje dramat okupowanej Polski i bezwzględność radzieckiego najeźdźcy. Zamiast tego zobaczyliśmy łamiącego wszelkie przepisy służbowe i zasady moralne polskiego oficera i zażenowanego Rosjanina, który został zdradzony i do tego postawiony w przykrej sytuacji wobec dowództwa. Zobaczyliśmy też niespotykanie delikatnych dowódców radzieckich, którzy głęboko zastanawiają się, jak tu rozwiązać powstały problem, by nikogo nie skrzywdzić, w szczególności Polaka. W ostatecznym rozrachunku to właśnie Polak wychodzi z całej awantury najmniej poszkodowany.
Okropna fabuła, to tylko jeden z problemów tego filmu. Inne, to nijakie postacie poparte kiepską grą aktorów, i denerwująca przez cały seans dwujęzyczność. Wszelkie dialogi polaków z Rosjanami - a głównie takie tam występują - odbywają się na zasadzie „każdy po swojemu". Ja do ciebie po polsku, ty do mnie po rosyjsku, przy czym oboje rozumiemy się doskonale. O ile można sobie takie dialogi wyobrazić w rozmowie prywatnej, gdy dwie osoby znają drugi język tylko biernie (w tym przypadku polski oficer musiał się posługiwać rosyjskim w mowie, skoro pracował z Rosjanami), to przy rozmowach oficjalnych i służbowych jest to nie do pomyślenia (pomijając już ogromną trudność prowadzenia takiego dialogu, kiedy mózg musi cały czas „przełączać się" z polskiego na rosyjski i odwrotnie). Czy wynika to z lenistwa lub niemożności aktorów do nauczenia się swoich ról w języku obcym? Takie wrażenie powstaje, gdy rosyjska aktorka zaczyna śpiewać po polsku. Nawet znając oba języki, trudno było zrozumieć, o czym opowiada piosenka.
W tym miejscu nasuwa się porównanie z innym filmem nakręconym w dwóch językach z udziałem aktorów polskich i rosyjskich. W filmie „1612" Michał Żebrowski czysto i wyraźnie wygłasza swoje kwestie po rosyjsku, a gdy mówi po polsku, rosyjska aktorka odpowiada mu wyraźną i zrozumiałą polszczyzną. Doskonale słychać akcent polski u Żebrowskiego i akcent rosyjski w polszczyźnie rosyjskich aktorów, jednak nie ma najmniejszego problemu ze zrozumieniem ich. Być może to porównanie obraża pana Żebrowskiego ze względu na lata świetlne, jakie dzielą poziom jego gry aktorskiej od poziomu gry prezentowanej przez obsadzonych w „Małej Moskwie".
Miał być melodramat - wyszła tragifarsa, mieli być szlachetni Polacy i tępi Rosjanie - wyszło całkiem na odwrót, miało być dzieło na wysokim poziomie - wyszedł niedopracowany gniot. Cóż, dzieło często zaczyna żyć własnym życiem jeszcze przed premierą. Jednak czasem lepiej na tym poprzestać i odwołać premierę...