Przejdź do głównej zawartości

Prawdziwa zupa czyli jak uniknąć razów męża

Kilkanaście lat temu ruszyła kampania społeczna przeciwko przemocy wobec kobiet. Sztandarem tej kampanii był plakat przedstawiający kobietę pobitą – z siniakami i zadrapaniami – opatrzony podpisem: „Bo zupa była za słona”. Zestawienie poruszające, wywołujące u każdego w miarę wrażliwego odbiorcy poczucie absurdu i sprzeciwu wobec takiego (czytaj: przedmiotowego i okrutnego) traktowania drugiego człowieka. Jaki skutek odniosła ta kampania? To pytanie do socjologów, jednak na pewno udało się zwrócić uwagę szerszego grona obywateli na to wstydliwe zagadnienie. Przedtem mówiono, że kobieta powinna dźwigać swój krzyż, że związek małżeński jest święty, a żona jest przeznaczona mężowi, który jest „panem domu”. Jeszcze głupsze w mojej skromnej opinii jest porzekadło, że mężczyzna jest głową domu, a kobieta ma być szyją (co rozumiem tak, że kobieta może co najwyżej sprytnie manipulować mężem i forsować swoje potrzeby/pomysły niepostrzeżenie, by mąż myślał, że to on decyduje), co od razu wyklucza partnerstwo i wspólne podejmowanie decyzji. Kampania „Bo zupa była za słona” i jej podobne pośrednio promują partnerstwo w związkach, równość i wzajemne poszanowanie.

I oto po latach z przystanków autobusowych, pociągów metra i billboardów miejskich wali mnie po oczach kuriozum – reklama gotowej zupy. Na plakacie drobna eteryczna blondynka o dużych łagodnych oczach patrzy przed siebie z wyrazem ulgi na twarzy i podnosi kciuk do góry, a zza kadru wynurza się silna męska ręka odziana w nieskazitelnie biały mankiet koszuli i szykowny rękaw marynarki, trzymająca piękną pąsową różę. Do tego obrazka dołączony jest napis: „Bo zupa była prawdziwa”. Skojarzenie z kampanią sprzed lat jest więcej niż oczywiste. Ja to odczytuję w sposób następujący:

„Kobieto! Dzisiejszy świat stawia przed tobą możliwości, z których warto korzystać i pokusy, którym warto ulec. By mieć na to czas i nie dostawać w ryj od męża za zaniedbywanie obowiązków domowych, kup naszą zupę z torebki, która smakuje tak, że chłop się nie spostrzeże, że nie gotujesz sama. Zyskasz tym samym nieco czasu dla siebie, a przy tym unikniesz obitej mordy i opinii złej gospodyni”.

Efekt? Pokazanie kurom domowym fałszywego sposobu emancypacji. „Pan i władca” uśmiechnie się pod wąsem na widok tej reklamy i pomyśli np.: „Moja to nie potrzebuje takich wynalazków, bo świetnie gotuje i nigdy nie narzeka!”, a młode kobiety, powielając układ znany z rodzinnego domu, będą oczekiwały róży w nagrodę za smaczny i szybko podany obiad oraz wpadną w poczucie winy, gdy nie będą w stanie pogodzić własnych przyjemności z obowiązkiem dogodzenia ukochanemu.

Cóż, ten medialny zgrzyt świadczy o tym, że przejście od podrzędnej roli kobiet w rodzinie do partnerskiego związku, gdzie respektowane są potrzeby wszystkich, a rozwiązaniem kwestii spornych jest kompromis, to długi i mozolny proces. Posłużę się innym sloganem reklamowym: mam nadzieję, że „nasze pokolenia już wybrały”.

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw