Krążyła niedawno po sieci mapa Europy, na której poszczególne państwa oznaczone zostały nie swoją własną flagą, a flagą najliczniejszej mniejszości narodowej. Polska flaga wypełniła terytorium Irlandii, Islandii i Norwegii. No i Litwy, ale to z powodów historycznych, a ja dziś o czym innym.
Polaków – wynika z tej mapy – najbardziej ciągnie do małych krajów, z dobrze rozwiniętym socjalem i ważną rolą wspólnot lokalnych. Tam się odnajdują, tam najczęściej chcą pozostać. Jeśli Polak (posłużę się własnym przykładem) pojedzie do Irlandii i postara się żyć jak jej obywatel, czyli nie zamknie się w polskim towarzystwie, to po niedługim czasie czuje się jak u siebie w domu. Gdy gra bez faulowania, nikt mu krzywdy nie zrobi, nikt nie okaże wrogości, ani nawet złośliwości*. We mnie zaczęła zanikać podejrzliwość i ostrożna niechęć do innych ludzi, czułem się dobrze i na luzie wiedząc, że nikt na mnie nie nawarczy, a raczej cierpliwie wysłucha i w razie potrzeby pomoże – w sklepie, urzędzie, w pracy, na ulicy.
Przykład: Podczas wycieczki wyszedłem z dworca w nieznanym miasteczku i stojąc na chodniku wyciągnąłem mapę. Po chwili z piskiem opon zatrzymał się obok mnie samochód z dwoma chłopakami w środku. Panowie nie wyglądali zbyt przyjaźnie (ostrzyżeni na zapałkę i w sportowych ubraniach), ale wygląd mnie zmylił; jeden z nich otworzył okno i zapytał czy wszystko w porządku; zaproponował, że wskaże mi drogę. Zapytałem więc o centrum miasta, a on pokazał gdzie iść i chłopaki pojechali dalej.
Zapewne większość naszych rodaków emigruje z powodów finansowych – albo nie ma wyjścia, albo dąży do szybszego i łatwiejszego rozwoju zawodowego, naukowego itp. Wielu jednak, przypuszczam, wyjeżdża z powodu innych standardów społecznych, innej jakości życia codziennego. To są ci, którzy mają dość wiecznego patrzenia na siebie spod oka, podejrzliwości, braku uśmiechu i poszczekiwania na siebie zamiast rozmowy.
Dla nas Polaków największą trucizną jesteśmy my sami. Ciężko nam się porozumieć, zdobyć na życzliwość wobec siebie, na wyzbycie się złośliwości i chęci (przemożnej i kuszącej) zaznaczenia swojej wyższości, co najlepiej osiągnąć przez poniżanie innych. Nawet w Irlandii (a pewnie w Islandii i Norwegii także) jeśli jest nas zbyt wielu w jednym miejscu, włącza się ten mechanizm podtruwania się nawzajem. Za granicą jeśli ktoś ma Polakowi zaszkodzić, to najczęściej będzie to drugi Polak.
Islandia, Irlandia, Norwegia. Nieduże państwa (łączna liczba mieszkańców to zaledwie ok. ¼ ludności Polski) o niezbyt przyjaznym klimacie, ale za to z wysokim poziomem zadowolenia ludzi. Polacy jadą tam zarobić i coraz częściej decydują się zostać.
Czy to nie wskazówka dla rządzących? Zamiast z zadęciem wznosić patriotyczne okrzyki i straszyć wrogiem czającym się na każdym kroku, warto zająć się budowaniem spokojnego życia i minimalizowaniem poczucia niepewności jutra. Solidarność wobec powodzi czy innego nieszczęścia jest ważna, ale to o wiele za mało.
Gdzieniegdzie widać światełko w tunelu i mam nadzieję, że nie jest to nadjeżdżający pociąg. W Słupsku (najbardziej medialny przykład) nowe władze samorządowe postawiły na rozwój społeczności lokalnej, służebność wobec obywateli i przejrzystość sprawowania urzędu. Czy coś z tego wyjdzie, dopiero się przekonamy, ale faktem jest, że wielu obywateli o takim właśnie życiu marzy.
Czy będą musieli w pogoni za tym marzeniem wyjechać z kraju, czy uda się je zrealizować tutaj?
*Oczywiście wyjątki i incydenty mogą zdarzyć się zawsze i wszędzie.
Polaków – wynika z tej mapy – najbardziej ciągnie do małych krajów, z dobrze rozwiniętym socjalem i ważną rolą wspólnot lokalnych. Tam się odnajdują, tam najczęściej chcą pozostać. Jeśli Polak (posłużę się własnym przykładem) pojedzie do Irlandii i postara się żyć jak jej obywatel, czyli nie zamknie się w polskim towarzystwie, to po niedługim czasie czuje się jak u siebie w domu. Gdy gra bez faulowania, nikt mu krzywdy nie zrobi, nikt nie okaże wrogości, ani nawet złośliwości*. We mnie zaczęła zanikać podejrzliwość i ostrożna niechęć do innych ludzi, czułem się dobrze i na luzie wiedząc, że nikt na mnie nie nawarczy, a raczej cierpliwie wysłucha i w razie potrzeby pomoże – w sklepie, urzędzie, w pracy, na ulicy.
Przykład: Podczas wycieczki wyszedłem z dworca w nieznanym miasteczku i stojąc na chodniku wyciągnąłem mapę. Po chwili z piskiem opon zatrzymał się obok mnie samochód z dwoma chłopakami w środku. Panowie nie wyglądali zbyt przyjaźnie (ostrzyżeni na zapałkę i w sportowych ubraniach), ale wygląd mnie zmylił; jeden z nich otworzył okno i zapytał czy wszystko w porządku; zaproponował, że wskaże mi drogę. Zapytałem więc o centrum miasta, a on pokazał gdzie iść i chłopaki pojechali dalej.
Zapewne większość naszych rodaków emigruje z powodów finansowych – albo nie ma wyjścia, albo dąży do szybszego i łatwiejszego rozwoju zawodowego, naukowego itp. Wielu jednak, przypuszczam, wyjeżdża z powodu innych standardów społecznych, innej jakości życia codziennego. To są ci, którzy mają dość wiecznego patrzenia na siebie spod oka, podejrzliwości, braku uśmiechu i poszczekiwania na siebie zamiast rozmowy.
Dla nas Polaków największą trucizną jesteśmy my sami. Ciężko nam się porozumieć, zdobyć na życzliwość wobec siebie, na wyzbycie się złośliwości i chęci (przemożnej i kuszącej) zaznaczenia swojej wyższości, co najlepiej osiągnąć przez poniżanie innych. Nawet w Irlandii (a pewnie w Islandii i Norwegii także) jeśli jest nas zbyt wielu w jednym miejscu, włącza się ten mechanizm podtruwania się nawzajem. Za granicą jeśli ktoś ma Polakowi zaszkodzić, to najczęściej będzie to drugi Polak.
Islandia, Irlandia, Norwegia. Nieduże państwa (łączna liczba mieszkańców to zaledwie ok. ¼ ludności Polski) o niezbyt przyjaznym klimacie, ale za to z wysokim poziomem zadowolenia ludzi. Polacy jadą tam zarobić i coraz częściej decydują się zostać.
Czy to nie wskazówka dla rządzących? Zamiast z zadęciem wznosić patriotyczne okrzyki i straszyć wrogiem czającym się na każdym kroku, warto zająć się budowaniem spokojnego życia i minimalizowaniem poczucia niepewności jutra. Solidarność wobec powodzi czy innego nieszczęścia jest ważna, ale to o wiele za mało.
Gdzieniegdzie widać światełko w tunelu i mam nadzieję, że nie jest to nadjeżdżający pociąg. W Słupsku (najbardziej medialny przykład) nowe władze samorządowe postawiły na rozwój społeczności lokalnej, służebność wobec obywateli i przejrzystość sprawowania urzędu. Czy coś z tego wyjdzie, dopiero się przekonamy, ale faktem jest, że wielu obywateli o takim właśnie życiu marzy.
Czy będą musieli w pogoni za tym marzeniem wyjechać z kraju, czy uda się je zrealizować tutaj?
*Oczywiście wyjątki i incydenty mogą zdarzyć się zawsze i wszędzie.