Przeczytałem niedawno, że Donald Tusk przez ostatnie cztery lata uczył się intensywnie języka angielskiego. Średnio 6 godzin tygodniowo, co daje ponad 1300 godzin nauki. Nie jest to przesadnie dużo, nie wiemy też, jakie Pan Premier miał podstawy, ile uczył się wcześniej. Z wypowiedzi, jakie można znaleźć w relacjach z posiedzeń Parlamentu Europejskiego i innych spotkań międzynarodowych, wychodzi smutny obraz – nie jest to język giętki.
Problem wcale nie tkwi w premierze (obecnie prezydencie UE) Tusku. Przeciętny człowiek nie ma specjalnych zdolności językowych i jeśli nie zajmuje się lingwistyką zawodowo, bardzo trudno jest opanować obcy język, z jego odmiennym systemem gramatycznym, słownictwem i wymową. Angielski jest językiem trudnym do nauczenia, a jeszcze trudniejszym do opanowania w stopniu pozwalającym toczyć swobodną dyskusję polityczną, o naukowej nie wspominając.
W jednoczącej się Europie (nie zjednoczonej, bo do pełnego, a nie tylko formalnego zjednoczenia bardzo jeszcze daleko) mieszkańcom całego obszaru UE potrzebny jest język, który byłby łatwy do opanowania dla wszystkich i jednocześnie nienacechowany narodowo, politycznie ani historycznie. Angielski jest bardzo rozpowszechniony, ale np. Francuzom kojarzy się źle z powodów wspólnej z anglikami przeszłości (nie zawsze miłej), podobnie niemiecki; a w ogóle dlaczego jeden z równorzędnych narodów ma mieć swój język jako obowiązujący wszystkich?
Esperanto to sztuczny język opracowany przez Ludwika Zamenhofa pod koniec XIX wieku. Jest prosty – ma przejrzystą gramatykę, która nie przewiduje żadnych wyjątków czy form nieregularnych, a słownictwo oparte jest na łacinie i współczesnych językach europejskich. Do tego nieskomplikowana wymowa i stały akcent. Specjaliści oceniają, że przeciętnemu człowiekowi na opanowanie esperanto wystarczy jedna dziesiąta czasu potrzebnego na opanowanie każdego innego języka narodowego w podobnym stopniu. Na dodatek nie kryje się za esperanto ksenofobia ani uprzedzenia. Po prostu idealny produkt, który mógłby posłużyć integracji kulturowej Europejczyków. Zachowując swoją kulturę i języki narodowe, mieszkańcy Europy mogliby swobodnie rozmawiać, dyskutować i współpracować w każdej aktywności społecznej. Angielscy europarlamentarzyści nie mieliby niezasłużonej przewagi nad Donaldem Tuskiem, który mógłby się im celnie i swobodnie odciąć. Żeby tylko komuś chciało się wysilić na rzecz wspólnoty i odrzucić pokusę narzucenia innym swoich racji… Czy to możliwe? Nie wiem, ale na pewno łatwo nie będzie.
Język esperanto został w zeszłym roku wpisany przez prof. Małgorzatę Omilanowską, minister kultury i dziedzictwa narodowego, na Krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Na świecie działa wiele klubów i towarzystw esperantystów.
Może kiedyś…
Problem wcale nie tkwi w premierze (obecnie prezydencie UE) Tusku. Przeciętny człowiek nie ma specjalnych zdolności językowych i jeśli nie zajmuje się lingwistyką zawodowo, bardzo trudno jest opanować obcy język, z jego odmiennym systemem gramatycznym, słownictwem i wymową. Angielski jest językiem trudnym do nauczenia, a jeszcze trudniejszym do opanowania w stopniu pozwalającym toczyć swobodną dyskusję polityczną, o naukowej nie wspominając.
W jednoczącej się Europie (nie zjednoczonej, bo do pełnego, a nie tylko formalnego zjednoczenia bardzo jeszcze daleko) mieszkańcom całego obszaru UE potrzebny jest język, który byłby łatwy do opanowania dla wszystkich i jednocześnie nienacechowany narodowo, politycznie ani historycznie. Angielski jest bardzo rozpowszechniony, ale np. Francuzom kojarzy się źle z powodów wspólnej z anglikami przeszłości (nie zawsze miłej), podobnie niemiecki; a w ogóle dlaczego jeden z równorzędnych narodów ma mieć swój język jako obowiązujący wszystkich?
Esperanto to sztuczny język opracowany przez Ludwika Zamenhofa pod koniec XIX wieku. Jest prosty – ma przejrzystą gramatykę, która nie przewiduje żadnych wyjątków czy form nieregularnych, a słownictwo oparte jest na łacinie i współczesnych językach europejskich. Do tego nieskomplikowana wymowa i stały akcent. Specjaliści oceniają, że przeciętnemu człowiekowi na opanowanie esperanto wystarczy jedna dziesiąta czasu potrzebnego na opanowanie każdego innego języka narodowego w podobnym stopniu. Na dodatek nie kryje się za esperanto ksenofobia ani uprzedzenia. Po prostu idealny produkt, który mógłby posłużyć integracji kulturowej Europejczyków. Zachowując swoją kulturę i języki narodowe, mieszkańcy Europy mogliby swobodnie rozmawiać, dyskutować i współpracować w każdej aktywności społecznej. Angielscy europarlamentarzyści nie mieliby niezasłużonej przewagi nad Donaldem Tuskiem, który mógłby się im celnie i swobodnie odciąć. Żeby tylko komuś chciało się wysilić na rzecz wspólnoty i odrzucić pokusę narzucenia innym swoich racji… Czy to możliwe? Nie wiem, ale na pewno łatwo nie będzie.
Język esperanto został w zeszłym roku wpisany przez prof. Małgorzatę Omilanowską, minister kultury i dziedzictwa narodowego, na Krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Na świecie działa wiele klubów i towarzystw esperantystów.
Może kiedyś…