Media łkają, że Polaków jest coraz mniej – ponoć za kilkanaście lat ma nas być 35 milionów, a potem jeszcze mniej. Zgroza. Zastanawiam się, dlaczego to zgroza i dlaczego więcej obywateli to lepiej, a mniej to katastrofa?
Podejrzewam, że myślenie pozostało po wojennym złamaniu demograficznym, kiedy to z niemal 35 milionów (1938) liczba obywateli spadła poniżej 24 milionów (1946). Tylko że wtedy odbudować trzeba było wszystko – domy, kulturę, przemysł, infrastrukturę drogową, kolejową, rząd, służby – no i społeczeństwo. Teraz to wszystko mamy (lepiej lub gorzej działające, ale jest), żyjemy w pokojowej i dostatniej Unii Europejskiej, gdzie nie jesteśmy eksterminowani. Spadek liczby ludności jest spowodowany głównie niżem demograficznym i nic strasznego raczej się nie dzieje.
Dziś nie potrzebujemy pospolitego ruszenia, ani mięsa armatniego w postaci poborowych. Dużo mniej liczne od naszego narody są szczęśliwe, mają silną armię, dobrze działające państwo i zadowolone społeczeństwo. Czy więc nie jest prawdopodobne, że kolejne pokolenia będą mniej liczne, to po prostu będzie im luźniej?
Pamiętam czasy szkolne, gdy w klasy były tak liczne, że brakowało rubryczek w dziennikach, by zapisać wszystkich uczniów. Stan klasy nierzadko przekraczał 40 osób. Były wtedy lamenty, ze "klasy są przeładowane"; rodzice płakali, że dzieci niewiele się nauczą, nauczyciele natomiast tracili panowanie nad taką rozwrzeszczaną ciżbą, a co za tym idzie - ochotę do pracy. Teraz, gdy mamy niż, zamiast zapewnić uczniom komfortowe warunki nauki w kilkunastoosobowych klasach, szkoły się zamyka i łączy, bo ponoć nie opłaci się utrzymywać placówki dla zbyt małej liczby uczniów. Korzyści długoterminowych z takiego obrotu sprawy nikt nie chce dostrzec – uczniowie dostaliby możliwość bardziej wydajnego i mniej stresującego zdobywania wiedzy, byliby lepiej przygotowani do studiowania, a nauczyciele mieliby spokojniejszą i dużo bardziej satysfakcjonującą pracę.
To nieważne – liczy się tu i teraz, a skoro jeden nauczyciel może prowadzić 30-osobową klasę, to po co płacić dwóm nauczycielom? Te pozorne oszczędności to marnowanie szansy na stworzenie może mniej licznego, ale za to bardziej świadomego społeczeństwa. W tym przypadku od ilości ważniejsza jest jakość.
A może nikomu na tym nie zależy?...
Podejrzewam, że myślenie pozostało po wojennym złamaniu demograficznym, kiedy to z niemal 35 milionów (1938) liczba obywateli spadła poniżej 24 milionów (1946). Tylko że wtedy odbudować trzeba było wszystko – domy, kulturę, przemysł, infrastrukturę drogową, kolejową, rząd, służby – no i społeczeństwo. Teraz to wszystko mamy (lepiej lub gorzej działające, ale jest), żyjemy w pokojowej i dostatniej Unii Europejskiej, gdzie nie jesteśmy eksterminowani. Spadek liczby ludności jest spowodowany głównie niżem demograficznym i nic strasznego raczej się nie dzieje.
Dziś nie potrzebujemy pospolitego ruszenia, ani mięsa armatniego w postaci poborowych. Dużo mniej liczne od naszego narody są szczęśliwe, mają silną armię, dobrze działające państwo i zadowolone społeczeństwo. Czy więc nie jest prawdopodobne, że kolejne pokolenia będą mniej liczne, to po prostu będzie im luźniej?
Pamiętam czasy szkolne, gdy w klasy były tak liczne, że brakowało rubryczek w dziennikach, by zapisać wszystkich uczniów. Stan klasy nierzadko przekraczał 40 osób. Były wtedy lamenty, ze "klasy są przeładowane"; rodzice płakali, że dzieci niewiele się nauczą, nauczyciele natomiast tracili panowanie nad taką rozwrzeszczaną ciżbą, a co za tym idzie - ochotę do pracy. Teraz, gdy mamy niż, zamiast zapewnić uczniom komfortowe warunki nauki w kilkunastoosobowych klasach, szkoły się zamyka i łączy, bo ponoć nie opłaci się utrzymywać placówki dla zbyt małej liczby uczniów. Korzyści długoterminowych z takiego obrotu sprawy nikt nie chce dostrzec – uczniowie dostaliby możliwość bardziej wydajnego i mniej stresującego zdobywania wiedzy, byliby lepiej przygotowani do studiowania, a nauczyciele mieliby spokojniejszą i dużo bardziej satysfakcjonującą pracę.
To nieważne – liczy się tu i teraz, a skoro jeden nauczyciel może prowadzić 30-osobową klasę, to po co płacić dwóm nauczycielom? Te pozorne oszczędności to marnowanie szansy na stworzenie może mniej licznego, ale za to bardziej świadomego społeczeństwa. W tym przypadku od ilości ważniejsza jest jakość.
A może nikomu na tym nie zależy?...