Piewcy „romantycznej wojny” są głośni i jaskrawi – z jednej strony produkują filmy i inne narracje na temat wojny minionej i bohaterskich młodych ludzi ginących za ojczyznę, a z drugiej, dużo bardziej niebezpiecznej, wywołują i prowokują wybuch wojny nowej, tu i teraz.
Taki komunikat usłyszeli radiosłuchacze 75 lat temu. Zapewne niewielu zdawało sobie sprawę, co on naprawdę oznacza. Nikt natomiast nie śnił w najgorszych koszmarach, że będzie to niemal sześć lat okupacji, bitew i zbrodni wojennych. Że na półkuli północnej zamknie się okrąg działań wojennych: Europa-ZSRR-Japonia-USA i kawałek Afryki. Po tych sześciu latach kompletnego szaleństwa zmienił się układ sił na świecie, zmienił się sposób myślenia polityków i zwykłych obywateli. Zniknęło „Ministerstwo Wojny”, pojawiło się „Ministerstwo Obrony”. Mimo prób romantycznego opisania „przygody wojennej”, niestety trafiających do zbyt wielu, to wizja wojny-zagłady jest tą, która odcisnęła się piętnem na umysłach. Jak ostatnio daje się zauważyć, nie dość mocno.
Piewcy „romantycznej wojny” są głośni i jaskrawi – z jednej strony produkują filmy i inne narracje na temat wojny minionej i bohaterskich młodych ludzi ginących za ojczyznę, a z drugiej, co dużo bardziej niebezpieczne, przywołują i prowokują wybuch wojny nowej, tu i teraz. Chcą wysyłać młodych, zdrowych i wartościowych dla kraju obywateli, by walczyli z odwiecznym wrogiem ze wschodu. Niestety, obecnie wróg ten jest wrogiem tylko w umysłach tychże piewców, w dodatku wojna mu się nie opłaca w żadnym wariancie rozwoju wypadków. Jeśliby do walk jednak doszło, to nasi dzielni wojownicy zostaliby zmieceni od niechcenia, a sojusznicy… cóż, z sojusznikami różnie bywa, a zapewnienia czasem nie przekładają się na rzeczywistość.
W 75. Rocznicę wybuchu II wojny światowej raczej już propagujmy hasło „Nigdy więcej wojny!”.
Taki komunikat usłyszeli radiosłuchacze 75 lat temu. Zapewne niewielu zdawało sobie sprawę, co on naprawdę oznacza. Nikt natomiast nie śnił w najgorszych koszmarach, że będzie to niemal sześć lat okupacji, bitew i zbrodni wojennych. Że na półkuli północnej zamknie się okrąg działań wojennych: Europa-ZSRR-Japonia-USA i kawałek Afryki. Po tych sześciu latach kompletnego szaleństwa zmienił się układ sił na świecie, zmienił się sposób myślenia polityków i zwykłych obywateli. Zniknęło „Ministerstwo Wojny”, pojawiło się „Ministerstwo Obrony”. Mimo prób romantycznego opisania „przygody wojennej”, niestety trafiających do zbyt wielu, to wizja wojny-zagłady jest tą, która odcisnęła się piętnem na umysłach. Jak ostatnio daje się zauważyć, nie dość mocno.
Piewcy „romantycznej wojny” są głośni i jaskrawi – z jednej strony produkują filmy i inne narracje na temat wojny minionej i bohaterskich młodych ludzi ginących za ojczyznę, a z drugiej, co dużo bardziej niebezpieczne, przywołują i prowokują wybuch wojny nowej, tu i teraz. Chcą wysyłać młodych, zdrowych i wartościowych dla kraju obywateli, by walczyli z odwiecznym wrogiem ze wschodu. Niestety, obecnie wróg ten jest wrogiem tylko w umysłach tychże piewców, w dodatku wojna mu się nie opłaca w żadnym wariancie rozwoju wypadków. Jeśliby do walk jednak doszło, to nasi dzielni wojownicy zostaliby zmieceni od niechcenia, a sojusznicy… cóż, z sojusznikami różnie bywa, a zapewnienia czasem nie przekładają się na rzeczywistość.
W 75. Rocznicę wybuchu II wojny światowej raczej już propagujmy hasło „Nigdy więcej wojny!”.