W latach dziewięćdziesiątych Przystanek Woodstock był w skali naszego kraju czymś niebywałym – kilkudniowy festiwal na wolnym powietrzu organizowany „za zupełną darmochę”, na który przyjeżdżały tysiące młodych ludzi by posłuchać dobrej muzyki i po prostu być razem. W rodzącym się kapitalizmie podlanym religijno-moralizatorskim sosem zarówno WOŚP, jak i organizowany przez nią Przystanek były oddechem normalności, zalążkiem więzi społecznych. Owsiak, mimo że wspierany przez TVP, realizował swe dzieło nieco „obok”, wyraźnie oddzielając je od polityki i wolnego rynku. Politycy, nawet ci wspierający Wielką Orkiestrę, trzymali się od Przystanku z daleka. Przystanek był podziękowaniem za styczniowy finał, miejscem relaksu, miłości, przyjaźni i muzyki.
Na Przystanku Woodstock byłem tylko raz, w Żarach w 1999 r. Rok później obrońcy moralności doprowadzili do odwołania festiwalu, a jeszcze później – no cóż, jakoś się nie składało. Od kilku lat zastanawiam się na odwiedzeniem Kostrzyna, ale jakoś nie mogę chęci przekuć w czyn. Jednym z powodów jest obserwacja rozwoju festiwalu, która nie zachęca, a wręcz zniechęca mnie do Woodstocku.
Teraz Przystanek to jeden z kilku wielkich letnich festiwali muzycznych w Polsce. Inne, najczęściej płatne, również przyciągają tłumy. W latach dziewięćdziesiątych na Woodstock przyjeżdżali najlepsi wykonawcy polskiej sceny muzycznej – wykonawcy zagraniczni występowali w Polsce sporadycznie. Dziś na jednym Openerze widz może zobaczyć więcej gwiazd światowej muzyki, niż kiedyś w całej Polsce przez rok.
Zmienił się – wg mojej oceny – sposób organizacji festiwalu. Twórcy weszli w dość bliski i czuły związek z polityką i biznesem. Może to znak czasu, ale tego typu festiwal, co Woodstock, dziwnie wygląda jako miejsce spotkań z politykami, z którego nadaje się polityczny program (chyba satyryczny) wiodącej komercyjnej stacji telewizyjnej. Organizatorzy Przystanku robią to, przed czym bronili się w latach dziewięćdziesiątych – narzucają światopogląd. Wtedy było to zadanie „Przystanku Jezus”, dziś ksiądz czuje się na scenie głównej jak u siebie.
Kiedyś Jurek Owsiak pozyskiwał sponsorów i darczyńców, ale pozostawiał sobie „pakiet kontrolny”. Z reklam tegorocznego Przystanku wnioskuję, że jest to impreza organizowana przez sieć telefonii komórkowej, rękami jej pracownika, Jerzego Owsiaka. Idea i tradycja festiwalu są przedstawione „drobnym druczkiem”.
Na Woodstocku, jak i na finałach Orkiestry, różne ekscesy i akty agresji zawsze się pojawiały – sporadycznie, ale jednak. Sam pamiętam przypadkową bójkę, w której ucierpiała koleżanka z mojej grupy woodstokowiczów. Atak na Grzegorza Miecugowa, to jednak coś innego. Nie popieram rozwiązań siłowych, uważam, że czyn tego człowieka jest karygodny. Mnie zastanowiło coś innego – napastnik trzymał w rękach kartkę z napisem „Kłamie”; chciał zapewne wyrazić krytykę poglądów dziennikarza, a może stacji telewizyjnej? Skandaliczna forma ataku przyćmiła problem trudnych pytań. Dlaczego prawie ich nie ma? Czemu młodzież na przystanku wszystkich wita serdecznie (to akurat świetnie!) ale i bezkrytycznie?
Festiwal się zmienił, zatracił swój pierwotny charakter. Wtedy (w 1999 r.) miałem poczucie samodzielności – nie było właściwie odgórnych kazań, spotkania, rozmowy czy happeningi odbywały się spontanicznie – pamiętam kilkudziesięcioosobowe jam session w stylu reggae, albo występ słynnego Pana Witka z Atlantydy – każdy mówił co chciał, robił co chciał tak długo, jak długo nie krzywdził innych. Teraz widzę sponsorów, autorytety, spotkania z ważnymi osobistościami i programy publicystyczne nadawane na żywo. Uczestnicy festiwalu zostali sprowadzeni do roli widzów, którzy dostają gotowy produkt. Mają słuchać, oglądać i nie przeszkadzać. To już nie moja bajka.
PS A może poza oficjalnym przekazem, poza zasięgiem kamer istnieje jeszcze taki oddolnie kreatywny Przystanek? Bardzo ciekaw jestem opinii Szanownych Uczestników.
Na Przystanku Woodstock byłem tylko raz, w Żarach w 1999 r. Rok później obrońcy moralności doprowadzili do odwołania festiwalu, a jeszcze później – no cóż, jakoś się nie składało. Od kilku lat zastanawiam się na odwiedzeniem Kostrzyna, ale jakoś nie mogę chęci przekuć w czyn. Jednym z powodów jest obserwacja rozwoju festiwalu, która nie zachęca, a wręcz zniechęca mnie do Woodstocku.
Teraz Przystanek to jeden z kilku wielkich letnich festiwali muzycznych w Polsce. Inne, najczęściej płatne, również przyciągają tłumy. W latach dziewięćdziesiątych na Woodstock przyjeżdżali najlepsi wykonawcy polskiej sceny muzycznej – wykonawcy zagraniczni występowali w Polsce sporadycznie. Dziś na jednym Openerze widz może zobaczyć więcej gwiazd światowej muzyki, niż kiedyś w całej Polsce przez rok.
Zmienił się – wg mojej oceny – sposób organizacji festiwalu. Twórcy weszli w dość bliski i czuły związek z polityką i biznesem. Może to znak czasu, ale tego typu festiwal, co Woodstock, dziwnie wygląda jako miejsce spotkań z politykami, z którego nadaje się polityczny program (chyba satyryczny) wiodącej komercyjnej stacji telewizyjnej. Organizatorzy Przystanku robią to, przed czym bronili się w latach dziewięćdziesiątych – narzucają światopogląd. Wtedy było to zadanie „Przystanku Jezus”, dziś ksiądz czuje się na scenie głównej jak u siebie.
Kiedyś Jurek Owsiak pozyskiwał sponsorów i darczyńców, ale pozostawiał sobie „pakiet kontrolny”. Z reklam tegorocznego Przystanku wnioskuję, że jest to impreza organizowana przez sieć telefonii komórkowej, rękami jej pracownika, Jerzego Owsiaka. Idea i tradycja festiwalu są przedstawione „drobnym druczkiem”.
Na Woodstocku, jak i na finałach Orkiestry, różne ekscesy i akty agresji zawsze się pojawiały – sporadycznie, ale jednak. Sam pamiętam przypadkową bójkę, w której ucierpiała koleżanka z mojej grupy woodstokowiczów. Atak na Grzegorza Miecugowa, to jednak coś innego. Nie popieram rozwiązań siłowych, uważam, że czyn tego człowieka jest karygodny. Mnie zastanowiło coś innego – napastnik trzymał w rękach kartkę z napisem „Kłamie”; chciał zapewne wyrazić krytykę poglądów dziennikarza, a może stacji telewizyjnej? Skandaliczna forma ataku przyćmiła problem trudnych pytań. Dlaczego prawie ich nie ma? Czemu młodzież na przystanku wszystkich wita serdecznie (to akurat świetnie!) ale i bezkrytycznie?
Festiwal się zmienił, zatracił swój pierwotny charakter. Wtedy (w 1999 r.) miałem poczucie samodzielności – nie było właściwie odgórnych kazań, spotkania, rozmowy czy happeningi odbywały się spontanicznie – pamiętam kilkudziesięcioosobowe jam session w stylu reggae, albo występ słynnego Pana Witka z Atlantydy – każdy mówił co chciał, robił co chciał tak długo, jak długo nie krzywdził innych. Teraz widzę sponsorów, autorytety, spotkania z ważnymi osobistościami i programy publicystyczne nadawane na żywo. Uczestnicy festiwalu zostali sprowadzeni do roli widzów, którzy dostają gotowy produkt. Mają słuchać, oglądać i nie przeszkadzać. To już nie moja bajka.
PS A może poza oficjalnym przekazem, poza zasięgiem kamer istnieje jeszcze taki oddolnie kreatywny Przystanek? Bardzo ciekaw jestem opinii Szanownych Uczestników.