[…] gdy chce się przypodobać ludziom, należy pogodzić się z tym, że trzeba będzie nauczyć się wielu rzeczy, które zna się dobrze, od ludzi, którzy nie mają o nich pojęcia.Ta myśl z Dzienników z podróży Camusa przypomina mi się, ilekroć trafiam na rozmówcę lubiącego mówić i nienawidzącego słuchać. To niestety bardzo pospolity typ rozmówcy spotykany w życiu prywatnym i zawodowym. Zwykle gdy ja czegoś nie wiem – sprawdzam, gdy mam małe pojęcie na dany temat – słucham z ciekawością kogoś, kto pojęcie ma większe. Co dziwne (ale tak już mam), będąc osobą zainteresowaną wieloma tematami, często „nieprzydatnymi”, zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy muszą być zainteresowani moimi opowieściami. Staram się obserwować słuchaczy i dostosowywać narrację do ich reakcji; gdy zaczynają ziewać, rozpraszać się albo przerywać ze słowami „przepraszam, ale muszę to powiedzieć, bo zapomnę”, znak to, że pora się zamknąć. Nie odczuwam specjalnej potrzeby głoszenia innym prawd objawionych. Gdy ktoś zapyta, chętnie odpowiem, jeśli jestem w stanie, gdy trafi się miły rozmówca zachowujący proporcje czasu mówienia do czasu słuchania na poziomie bliskim „fifty-fifty”, super, świetnie, miło. Gorzej z „ekspertami”.
„Eksperci” dzielą się na praktyków i teoretyków. Praktyk wszystko widział, wszystkiego doświadczył, na wszystko znalazł rozwiązanie. Problem z samochodem marki X? „Tak, miałem taki samochód, dokładnie ten sam model, też mi się popsuło elektryczne lusterko, najlepiej zrobisz, jak wymienisz”. Problem z niestrawnością? „Tak, miałem to samo w zeszłym roku, ale wódka z pieprzem i gorący napar z dziurawca sprawiły, że już po dwóch dniach byłem zdrów”. I tak dalej. Na każdy kłopot dobra rada. Czuję się wdzięczny takiej osobie, że bezinteresownie wybawia mnie z opresji, jednak już po niedługim czasie przekonuję się boleśnie, że lepiej bym zrobił udając się do mechanika z lusterkiem, a z niestrawnością do lekarza.
Ekspert teoretyk wie wszystko, bo o wszystkim czytał, słyszał lub oglądał audycję w TV. Taki typ często czuje ogromną potrzebę dowartościowania się za pomocą „zagięcia” na czymś rozmówcy. Przykład: Poruszony zostaje temat muzyki barokowej – teoretyk rozwodzi się nad „Czterema porami roku” Vivaldiego albo Toccatą i Fugą g-moll Bacha z miną profesora muzykologii, ale milknie, gdy usłyszy nazwisko mniej znanego twórcy. By nawiązać do Camusa – rozmawiałem kiedyś z teoretykiem o egzystencjalizmie i zostałem poczęstowany pytaniem, czy czytałem „Kirdegarda”, bo on czytał i bardzo mu się podobało.
W obcowaniu z „ekspertami” pierwszego i drugiego typu przeciętnego „nieeksperta” gubi uprzejmość przechodząca później w zażenowanie. Co innego może zrobić doświadczony prawnik, lekarz, językoznawca, ekonomista, gdy większość ludzi obecnie uważa się za ekspertów w ich domenach? Lekarze umieją przepisać aspirynę, prawnicy tylko bełkoczą, a „ten kryzys gospodarczy to ja bym raz dwa rozwiązał, tylko tych złodziei trzeba odciąć od koryta!”. Nie wspominając już takich, którzy apodyktycznym tonem mentora przekonują, że mówi się „2 luty”, a nie „2 lutego”, zamiast zajrzeć do słownika i sprawdzić.
„Ekspertów” na których jesteśmy w ten czy inny sposób skazani, należy po prostu tolerować; od innych najlepiej trzymać się z daleka – szkoda nerwów.