Przejdź do głównej zawartości

Przydałby się nowy Eile!

W świątecznym numerze „Przekroju” redaktorom zebrało się na sentymenty i pacnęli artykuł historyczno-autopromocyjno-rodzinny. Przedstawili postać niezwykłą, swojego guru i protoplastę – Mariana Eilego. Polecam lekturę.

Według artykułu (nie mam powodu wątpić) „Przekrój” był czytany na całym obszarze wpływów ZSRR, czyli, cytując, „od Łaby po Kamczatkę”. Wielu ponoć uczyło się polskiego tylko po to, by móc czytać „Przekrój” i wdychać wiejącą zeń wolnośc. Eile i jego następcy popularyzowali tematy niszowe, zjawiska awangardowe, tak zwaną „wysoką kulturę”. Osobiście krakowski „Przekrój” pamiętam nieźle, ale nie z powodu tekstów – na przyswajanie i docenianie ich nie zdążyłem się załapać z powodu nierozwiniętego jeszcze dostatecznie intelektu; nie mogłem się zachwycić, nie mogłem stwierdzić, ze to nuda i lipa. „Przekrój” dla mnie to przede wszystkim „Filutek”, wiersze Ludwika Jerzego Kerna, „O Wacusiu” i piekielnie trudna krzyżówka.

Teraz, po przeprowadzce do Warszawy, po kalejdoskopie naczelnych, z których żaden jakoś nie może zagrzać miejsca, po odejściu legend i filarów tygodnika, „Przekrój” nadal jest niezłym czasopismem, po które sięgam od czasu do czasu. Jest inne, ale i czasy nie te same.

Redaktor Eile podobno dawał dostęp do kultury, którego czytelnicy pragnęli, a którego zła komuna im odmawiała. Teraz zamiast „złej komuny” są „złe masy (nie mylić ze „złamasami”) kultury popularnej”. W tych złych masach prawdziwie wartościowa kultura rozmywa się, zaciera i wtapia w kolorowe tło. Teraz „zła kultura masowa” odmawia ludziom dostępu do „kultury wysokiej”, a ludzie nawet nie wiedzą, że tego dostępu pragną. Nieliczni, którzy się o tym dowiedzą, szukają na własną rękę – ile jednak uda im się znaleźć, a ile przeoczą?

Przydałby się nam współczesny Eile, z charyzmą, pomysłem na popularyzację ciekawej, wartościowej sztuki, chęcią wyszukania i przedstawienia ciekawych zjawisk kulturowych i pokazania „co z czym jeść”.

Może by się i przydał. Czasy jednak inne, zasięg oddziaływania publikatorów nieograniczony, przez co, paradoksalnie – niewielki. Cała nasza nadzieja w nas samych. Jeśli będziemy aktywnie poszukiwać, zgłębiać tematy, poszerzać horyzonty, to wyhodujemy sobie małego Eilego w nas samych i na własny użytek.

Na koniec, by wyjaśnić ewentualne nieporozumienia – według mnie nie ma kultury „masowej”, „popularnej”, „wysokiej” – jest kultura dobra i zła.

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw