Od trzydziestu pięciu lat czytana i uwielbiana przez rzesze nastolatek. Właśnie ukazała się dziewiętnasta odsłona sceny życia w jeżyckim teatrze. Małgorzata Musierowicz prowadzi nas przez ulice Poznania, zapraszając do rodzin Borejków, Żaków, Ogorzałków, Bitnerów i innych bohaterów sagi o miłości, wierności i dobrze przeżytym życiu.
Jako młodzież szkolna pochłaniałem literaturę młodzieżową w ilościach hurtowych. Niziurski, Ożogowska, Bahdaj, Siesicka to był mój pisarski dream team. Od literatury uznanej powszechnie za dziewczyńską także nie stroniłem, zdzierżyłem nawet pięć albo sześć tomów tasiemca o Ani z Wyspy Księcia Edwarda. Książek Musierowicz jednak nigdy do ręki nie wziąłem w tamtych czasach. Najniespodziewaniej sięgnąłem po nie w wieku mocno dorosłym, kilka lat temu.
Po pierwszych dwóch, trzech tomach „Jeżycjady”, pomyślałem: „szkoda, że nie skusiłem się na nie wcześniej”. W miarę czytania kolejnych doszedłem do wniosku, że chyba jednak dobrze, że czytam je dopiero teraz.
„Jeżycjada” czytana przez trzy pokolenia może zachwycać, może też razić. Wiele uwag krytycznych można było przeczytać w prasie i w internecie. W miarę postępu przemian ustrojowych bohaterowie stają się coraz bardziej bogobojni, religijność z każdym tomem jest coraz wyraźniejsza. Czy snobowanie się na cytaty łacińskie, poezje Rilkego czy arie Mozarta jest dobrym zabiegiem edukacyjnym, czy może nachalny dydaktyzm wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego? Ciężko stwierdzić.
Gdy czytałem McDusię irytowała mnie nieco egzaltacja narratora i bohaterów, z westchnieniem przebiegałem wzrokiem autorytatywne lecz zaśniedziałe poglądy dziadka Borejki, o pomstę do nieba wołałem widząc propagandę jedynego możliwego szczęścia, jakim jest szczęście małżeńskie i szerzej – rodzinne, z jasno określonymi rolami kobiety, mężczyzny i dziecka.
Mimo wszystko, podobnie jak przy każdym poprzednim tomie, nie potrafiłem, ba, nie chciałem oderwać się od lektury. Małgorzata Musierowicz opisuje wspaniały, idealny świat, pełen życzliwych, bezinteresownych, nie chowających urazy i nadstawiających drugi policzek ludzi, świat tak wspaniały, że chciałoby się zamieszkać w nim na zawsze. Jest to świat nieistniejący, alternatywny i odrealniony do granic absurdu, ale to właśnie czyni go tak pożądanym.
„Jeżycjada” to poprawiacz humoru, źródło naiwnej wiary w ludzi i przekonania, że warto wysyłać Eksperymentalny Sygnał Dobra. Zżymającym się na brak kontaktu z rzeczywistością, snobizm i przesadny tradycjonalizm mogę doradzić: to tylko fikcja! Świat realny nigdy nie zbliży się nawet do wspaniałego świata przedstawionego przez Musierowicz. Niestety. I na szczęście.
Jako młodzież szkolna pochłaniałem literaturę młodzieżową w ilościach hurtowych. Niziurski, Ożogowska, Bahdaj, Siesicka to był mój pisarski dream team. Od literatury uznanej powszechnie za dziewczyńską także nie stroniłem, zdzierżyłem nawet pięć albo sześć tomów tasiemca o Ani z Wyspy Księcia Edwarda. Książek Musierowicz jednak nigdy do ręki nie wziąłem w tamtych czasach. Najniespodziewaniej sięgnąłem po nie w wieku mocno dorosłym, kilka lat temu.
Po pierwszych dwóch, trzech tomach „Jeżycjady”, pomyślałem: „szkoda, że nie skusiłem się na nie wcześniej”. W miarę czytania kolejnych doszedłem do wniosku, że chyba jednak dobrze, że czytam je dopiero teraz.
„Jeżycjada” czytana przez trzy pokolenia może zachwycać, może też razić. Wiele uwag krytycznych można było przeczytać w prasie i w internecie. W miarę postępu przemian ustrojowych bohaterowie stają się coraz bardziej bogobojni, religijność z każdym tomem jest coraz wyraźniejsza. Czy snobowanie się na cytaty łacińskie, poezje Rilkego czy arie Mozarta jest dobrym zabiegiem edukacyjnym, czy może nachalny dydaktyzm wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego? Ciężko stwierdzić.
Gdy czytałem McDusię irytowała mnie nieco egzaltacja narratora i bohaterów, z westchnieniem przebiegałem wzrokiem autorytatywne lecz zaśniedziałe poglądy dziadka Borejki, o pomstę do nieba wołałem widząc propagandę jedynego możliwego szczęścia, jakim jest szczęście małżeńskie i szerzej – rodzinne, z jasno określonymi rolami kobiety, mężczyzny i dziecka.
Mimo wszystko, podobnie jak przy każdym poprzednim tomie, nie potrafiłem, ba, nie chciałem oderwać się od lektury. Małgorzata Musierowicz opisuje wspaniały, idealny świat, pełen życzliwych, bezinteresownych, nie chowających urazy i nadstawiających drugi policzek ludzi, świat tak wspaniały, że chciałoby się zamieszkać w nim na zawsze. Jest to świat nieistniejący, alternatywny i odrealniony do granic absurdu, ale to właśnie czyni go tak pożądanym.
„Jeżycjada” to poprawiacz humoru, źródło naiwnej wiary w ludzi i przekonania, że warto wysyłać Eksperymentalny Sygnał Dobra. Zżymającym się na brak kontaktu z rzeczywistością, snobizm i przesadny tradycjonalizm mogę doradzić: to tylko fikcja! Świat realny nigdy nie zbliży się nawet do wspaniałego świata przedstawionego przez Musierowicz. Niestety. I na szczęście.