Przejdź do głównej zawartości

Zaufanie i wiara w kompetencje

Dziecko jest nieodpowiedzialne i ma do tego prawo. Dziecko jest dziecinne, niekompetentne, może nie myśleć o konsekwencjach, może źle wypełnić powierzone zadanie, a nawet nie wypełnić go wcale – konsekwencje nie będą przesadnie poważne. Oczywiście dla dziecka będą się wydawały ciężką karą, ale gdzież tu porównywać zakaz oglądania telewizji lub szlaban na konsolę ze zwolnieniem z pracy czy karą grzywny lub pozbawienia wolności.

Dzieciństwo jest po to, by osobnik zdobył wiedzę i umiejętności, nabrał doświadczenia i nauczył się norm społecznych. W dzieciństwie obowiązuje taryfa ulgowa (z zasady, wyjątki oczywiście się zdarzają). Bywają dzieci ponadprzeciętnie uzdolnione, obdarzone odpowiedzialnością i ogładą znacznie wcześniej niż większość. Niestety, zauważam, że rośnie liczba dorosłych, którzy nie zdążyli bądź nie byli w stanie opanować podstawowych zasad życia w społeczeństwie. Dorośli coraz częściej zmniejszają wymagania wobec siebie nawzajem. Która tendencja jest przyczyną, a która skutkiem – trudno powiedzieć.

Od nowo przyjętego pracownika wymagać można – po wprowadzeniu i okresie próbnym – kompetencji, znajomości swoich zadań i umiejętności wykonywania ich samodzielnie. Czasem zdarza się, że przełożeni nie ufają podwładnym, stale kontrolują ich poczynania, a zadania poważniejsze nadzorują osobiście lub wręcz osobiście wykonują. Pamiętam frustracje znajomych zatrudnionych w bankach, którzy po kilku miesiącach, a nawet latach pracy nie robili nic poza najprostszymi pracami biurowymi, np. obsługą kserokopiarki. Ich wyższe wykształcenie ekonomiczne i chęć do pracy w zawodzie bankowca nie skłaniały przełożonych do choćby prób wprowadzenia młodych podwładnych w tajniki ich pracy. Było to ładnych kilka lat temu, ale obserwując codziennie różne zależności – jako klient, współpracownik, osoba postronna – zauważam podobne tendencje.

W salonie sieci komórkowej, gdzie niedawno chciałem przedłużyć umowę, osoba przyjmująca klientów (teraz mówi się na takiego „konsultant”, co, jak zaraz się okaże zakrawa na ironię) nie była w stanie udzielić wyczerpującej odpowiedzi na żadne pytanie – za każdym razem dzwoniła do kogoś, z kim się konsultowała – po czym okazało się, że nie jest w stanie mi pomóc, gdyż moja sprawa wymaga połączenia się przez telefon z biurem obsługi klienta. Spotykam kelnerów (płci obojga), którzy nie wiedzą zbyt wiele o potrawach, które serwują, mają też blade pojęcie na temat wykonywania zawodu kelnera (bardzo ciekawy artykuł Leszka K. Talki na ten temat w numerze 9(266) „Twojego Stylu” z września 2012) co nie spotyka się z reakcją gości, którzy albo nie wiedzą, czego wymagać, albo boją się cichej zemsty na zapleczu, o której krążą miejskie legendy. W różnych urzędach, do których dzwonię lub które odwiedzam, natykam się na urzędników nieudzielających żadnych informacji bez poradzenia się naczelnika czy kierownika – pewnie nawet jeśli znają odpowiedź, nie są pewni ile mogą powiedzieć petentowi, czego nie ujawniać, co przemilczeć. Wolą poradzić się szefa nawet w najdrobniejszych sprawach, niż wziąć na swoje barki odpowiedzialność za ewentualną pomyłkę. Pomyłek nie unikają, ale za to odpowiedzialność rozkłada się na kilka osób, co znacznie uspokaja sen, czyniąc go zdrowszym.

Nauczyciele coraz częściej straszą dyrektorką lub pedagogiem szkolnym, bo nie potrafią zbudować swojego autorytetu, brak im stanowczości, charyzmy, umiejętności wyegzekwowania posłuszeństwa i wzbudzenia zainteresowania. Znów odpowiedzialność za wychowanie ucznia rozmywa się, uczeń traktuje nauczyciela lekko, bo wie, że zawsze może się od decyzji odwołać. Niepewny, niekompetentny nauczyciel, który nie wie co chce osiągnąć w toku nauczania swego przedmiotu, a w dodatku boi się ucznia, ani nie nauczy, ani nie wychowa. Tylko że coraz mniejsze są wymagania wobec nauczycieli, a co za tym idzie, wobec dyrekcji, a także uczniów.

Dokąd zaprowadzi nas to obniżanie poziomu kompetencji i wymagań wobec siebie nawzajem? Czy za parę lat pracownicy niższego szczebla będą tylko żywymi maszynami do obsługi kserokopiarki i łączenia rozmów przełożonymi? Przecież ludzie powinni doskonalić się w tych sferach, które nie zostały jeszcze opanowane przez sztuczną inteligencję, a więc w myśleniu kreatywnym i rozwiązywaniu sytuacji nietypowych.

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw