Przejdź do głównej zawartości

Trzy filmy drogi czyli co się dzieje, gdy kilku mężczyzn próbuje zrobić coś razem

Mamy ostatnio urodzaj na filmy w których kilku facetów wpada na nietypowy pomysł i usiłuje go zrealizować na przekór rozsądkowi. Wybrałem sobie trzy obrazy o podobnej konstrukcji i obejrzałem je jeden po drugim. Wszystkie mogę polecić, każdy czymś mnie zachwycił, czymś poruszył i czymś rozbawił.

Na początek poszedłem na „Kuzynów” („Primos”, 2011, reż. Daniel Sánchez Arévalo – ten od „GranatowyPrawieCzarny”). Wartka, pełna temperamentu i humoru, frywolna komedia potrafi rozbawić, a jednocześnie, dzięki swej otwartości w sferze życia intymnego, przewietrzyć umysł i skłonić do refleksji na tematy obyczajowe. Diego jest zakochany, planuje małżeństwo, ale niestety, panna młoda zmienia zdanie. Odwołany ślub wywołuje zrozumiałą rozpacz pana młodego, ale na szczęście ma on dwóch oddanych i kochających kuzynów, którzy nie zostawią go na pastwę depresji. Trójka bohaterów jako antidotum na smutki wybiera podróż sentymentalną do rodzinnej miejscowości, gdzie każdy z kuzynów musi zmierzyć się z niedokończonymi sprawami z przeszłości, które, jak się okazuje, mogą mieć większy wpływ na teraźniejszość, niżby ktokolwiek przypuszczał. Błyskotliwe dialogi, piękne krajobrazy, realne, nie wyidealizowane postacie i nienachalne przesłanie składają się na lekką, finezyjną komedię, która zadowoli nie tylko wielbicieli kina hiszpańskiego.

Drugim z filmów była brytyjska czarna komedia zatytułowana „Cztery Lwy” („Four Lions”, 2010, reż. Christopher Morris). Jeśli Brytyjczycy zaczynają z czegoś żartować, należy w kinie zapiąć pasy, a najlepiej założyć hełm. Polskiego widza film musi szokować – poprawność polityczna jest tu ostatnią wartością, o którą twórcy zamierzali zadbać. Tu obiektem żartów jest terroryzm. Czterech przyjaciół, fanatycznych muzułmanów, postanawia wnieść swój wkład w świętą wojnę z niewiernymi. Fanatyzmu nie można im odmówić, podobnie jak determinacji i konsekwencji w dążeniu do celu. Powstaje plan, dwóch przyszłych zamachowców udaje się na szkolenie z terroryzmu do Pakistańskiej organizacji terrorystycznej, potem zostaje wybrane miejsce, czas, sposób dokonania zamachu i… okazuje się, że naszym niedoszłym męczennikom za wiarę brakuje podstawowego atutu – rozumu. Absurdalne, nielogiczne, niespójne, najkrócej mówiąc, kretyńskie działania nieuchronnie prowadzą do upragnionych celów – wysadzenia w powietrze jak największej liczby niewiernych, zasiania strachu wśród mieszkańców zgniłego Zachodu i przybliżenia dnia tryumfu wyznawców Allaha. Co z tego wyniknie – zapraszam do obejrzenia.

Po „Czterech Lwach” które wzbudziły we mnie mieszane uczucia (z jednej strony świetny absurdalny humor angielski, którego jestem wielbicielem, ale z drugiej film troszkę mi śmierdział „Boratem”, za którym nie przepadam) udałem się na produkcję belgijską pod tytułem „Hasta la vista!” („Hasta la vista!”, 2011, reż. Geoffrey Enthoven). Znowu trzech przyjaciół (w „Kuzynach” także trzech, w „Lwach” czterech), znowu pomysł na szalone, nietypowe przedsięwzięcie, znowu wspólna droga do zwycięstwa. Tym razem są to przyjaciele niepełnosprawni – Jozef jest niewidomy, Lars utracił władzę w nogach, a Phillip jest niemal całkowicie sparaliżowany. Wszyscy trzej cieszą się życiem na miarę swoich możliwości, jednak mają wielką ochotę na odrobinę swobody, przygodę i – co stanie się motorem fabuły – seks. Panowie postanawiają dokonać przedsięwzięcia z pozoru dla nich niewykonalnego – wyjechać samodzielnie, bez rodziców, na wycieczkę do Hiszpanii, a głównym celem podróży jest ekskluzywna agencja towarzyska nastawiona szczególnie na klientów niepełnosprawnych. Rodzice po długich wahaniach zgadzają się na wyjazd synów (oczywiście prawdziwy cel wyprawy zostaje taktownie przemilczany), ale nagłe pogorszenie się zdrowia Larsa i jego determinacja, by mimo wszystko podróż odbyć, nadają całej wyprawie romantyczny odcień zakazanego owocu. To najmniej komediowa, a najbardziej refleksyjna z komedii opisanych powyżej. Okazuje się, że niepełnosprawność ma różne oblicza; czasem osoby z pozoru w pełni sprawne bardziej potrzebują wsparcia, a osoby bez możliwości samodzielnego poruszania się takiego wsparcia potrafią udzielić. Niepełnosprawność to stan umysłu, to pogodzenie się z losem, utrata marzeń i radości życia. Humor to niezwykle skuteczna broń w walce z niepełnosprawnością.

Uważny czytelnik zauważył zapewne, że wszystkie trzy filmy są europejskie oraz to, że wchodzą na nasze ekrany z dużym opóźnieniem. Paradoksalnie mamy gorszy dostęp do produkcji rodzimych (jeśli uznamy Europę za nasz kraj, po którym poruszamy się swobodnie bez granic), niż do filmów pochodzących z kraju, w którym nie jesteśmy mile widziani (wizy), za to mile widziane są nasze pieniądze wydane w kinach. Mimo wsparcia, dotacji, porozumienia na rzecz rozpowszechniania filmów europejskich (Europa Cinemas Network), ciągle dostajemy to, co dobre, z opóźnieniem. Ile dobrego kina nie trafia do nas wcale, bo jest za mało kasowe? Boję się myśleć.

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw