Nie przepadam za polityką i staram się nią interesować tylko tyle, ile trzeba (zainteresuj się polityką zanim ona zainteresuje się tobą) by orientować się w funkcjonowaniu aparatu państwowego. Na wybory chodzę zawsze i uważam to za obywatelski obowiązek i przejaw patriotyzmu. Jeśli jednak mam słuchać prowadzących donikąd rozważań wątpliwej jakości ekspertów i pyskówek politycznych „buldogów”, to wolę obejrzeć np. Discovery Channel albo poczytać książkę.
Z moich (i nie tylko moich) obserwacji wynika, że najlepiej rządzenie wychodzi gabinetom tymczasowym, powoływanym na przeczekanie, na okres przedwyborczy, gdy wszelkie koalicje zostały już zużyte. Na takie rządy nikt specjalnie nie napada, nie wyrywa się z krytyką, bo zazwyczaj wszyscy w tym czasie planują już kampanię wyborczą. Takim najświeższym i chyba najlepszym przykładem rządu tymczasowego jest gabinet Marka Belki, oceniany wysoko zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników tej opcji.
Zazgrzytało mi ostatnio w uszach określenie takiego rządu przejściowego: „rząd fachowców”. Co to ma znaczyć?! Czy rządy wybierane w wyborach i montowane przez liderów zwycięskich partii są w takim razie rządami dyletantów? Czy wybierając konkretną partię godzimy się na tworzenie przez nią rady ministrów złożonej z karierowiczów, zasłużonych partyjnych działaczy, którzy nie mają pojęcia o zarządzanych przez siebie resortach? Gdy już taki minister „polityczny” nabije sobie punktów do kariery oraz zapewne także trzos, a ministerstwo zaczyna podupadać, powołuje się „rząd fachowców” na chwilę, by doprowadził zrujnowany resort do względnego porządku, po czym po wyborach oddaje się ministerstwo w ręce kolejnego dyletanta z „parciem na szkło”.
Dlaczego „rząd fachowców” nie jest normą? Dlaczego nie ma wymagań, które musi spełnić człowiek powoływany na tak ważne stanowisko, jak szef ministerstwa, od którego zależy przecież los urzędów, przedsiębiorstw państwowych, prywatnych, a pośrednio na poziom życia wszystkich obywateli. Dlaczego politycy do perfekcji opanowali techniki PR, marketingu i reklamy politycznej, a tak mało uwagi poświęcają zadbaniu o wysoki poziom merytoryczny swoich poczynań? Pewnie tak jest łatwiej, a dążenie do celu jak najmniejszym kosztem jest naturalne, logiczne i ekonomicznie usprawiedliwione.
Trener Górski lubił powtarzać: „Tak się gra, jak przeciwnik pozwala!”. Jeśli pozwalamy politykom na dyletanctwo i pustosłowie, to nie bądźmy zdziwieni, że skwapliwie z tego korzystają. Kampania wyborcza nie powinna trwać całą kadencję, a rząd powinien składać się z fachowców nie tylko w czasie kryzysu władzy. Ale skoro wyborcy się na to godzą…
Z moich (i nie tylko moich) obserwacji wynika, że najlepiej rządzenie wychodzi gabinetom tymczasowym, powoływanym na przeczekanie, na okres przedwyborczy, gdy wszelkie koalicje zostały już zużyte. Na takie rządy nikt specjalnie nie napada, nie wyrywa się z krytyką, bo zazwyczaj wszyscy w tym czasie planują już kampanię wyborczą. Takim najświeższym i chyba najlepszym przykładem rządu tymczasowego jest gabinet Marka Belki, oceniany wysoko zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników tej opcji.
Zazgrzytało mi ostatnio w uszach określenie takiego rządu przejściowego: „rząd fachowców”. Co to ma znaczyć?! Czy rządy wybierane w wyborach i montowane przez liderów zwycięskich partii są w takim razie rządami dyletantów? Czy wybierając konkretną partię godzimy się na tworzenie przez nią rady ministrów złożonej z karierowiczów, zasłużonych partyjnych działaczy, którzy nie mają pojęcia o zarządzanych przez siebie resortach? Gdy już taki minister „polityczny” nabije sobie punktów do kariery oraz zapewne także trzos, a ministerstwo zaczyna podupadać, powołuje się „rząd fachowców” na chwilę, by doprowadził zrujnowany resort do względnego porządku, po czym po wyborach oddaje się ministerstwo w ręce kolejnego dyletanta z „parciem na szkło”.
Dlaczego „rząd fachowców” nie jest normą? Dlaczego nie ma wymagań, które musi spełnić człowiek powoływany na tak ważne stanowisko, jak szef ministerstwa, od którego zależy przecież los urzędów, przedsiębiorstw państwowych, prywatnych, a pośrednio na poziom życia wszystkich obywateli. Dlaczego politycy do perfekcji opanowali techniki PR, marketingu i reklamy politycznej, a tak mało uwagi poświęcają zadbaniu o wysoki poziom merytoryczny swoich poczynań? Pewnie tak jest łatwiej, a dążenie do celu jak najmniejszym kosztem jest naturalne, logiczne i ekonomicznie usprawiedliwione.
Trener Górski lubił powtarzać: „Tak się gra, jak przeciwnik pozwala!”. Jeśli pozwalamy politykom na dyletanctwo i pustosłowie, to nie bądźmy zdziwieni, że skwapliwie z tego korzystają. Kampania wyborcza nie powinna trwać całą kadencję, a rząd powinien składać się z fachowców nie tylko w czasie kryzysu władzy. Ale skoro wyborcy się na to godzą…