Przejdź do głównej zawartości

Poznawanie świata dawniej i dziś

Dawniej poznawanie świata poprzez podróże miało charakter odkrywania niesamowitych odmienności, bywało zaskoczeniem, ekscytującą przygodą, doznaniem świeżym, rodzajem upojenia dla mózgu, który przyjmował obrazy wcześniej zupełnie nieznane. Takie uczucie pamiętam sprzed lat, gdy podczas pierwszego wyjazdu za granicę ujrzałem wspaniałe doliny Prowansji. Żadne zdjęcia nie oddają tego piękna, tej głębi, tej feerii barw, które wówczas w zachwycie wchłonął mój umysł. Z czasem, z kolejnymi doświadczeniami, ze zdobywaniem pełniejszej wiedzy o świecie takie doznania są coraz rzadsze – mam nadzieję, że nigdy nie zanikną z kretesem.

Wtedy fotografia nie mogła się równać z rzeczywistością. Po wielu latach odkryłem, że czasem rzeczywistość nie robi wrażenia w porównaniu z fotografią. Nie sądzę, by była to wina niedostatecznej atrakcyjności pereł architektury lub cudów przyrody – wszak hiszpańska Alhambra czy wodospady Niagara należą do elity wśród atrakcji turystycznych świata. Jednak przesyt fotografii i filmów tych wspaniałych miejsc sprawił, że gdy w końcu ujrzałem je na własne oczy, doznałem uczucia rozczarowania. PiaR okazał się tak doskonały, że rzeczywistość do niego nie dorosła. Z tego powodu większy zachwyt wzbudzają we mnie atrakcje może mniej piękne, ale nie przewałkowane do znudzenia przez kulturę masową.

Obecnie, po kilku „rozczarowaniach” rzeczywistością, dochodzę do wniosku, że fotografie, filmy czy panorama 3D dostępna choćby w googlowskim Street View, z powodzeniem zastąpić mogą realny widok. Argumentami za osobistym podróżowaniem mogą być: możliwość zrobienia sobie własnego zdjęcia z Alhambrą/Niagarą (czyniąc je tłem dla własnej osoby bez uciekania się do Photoshopa) i możliwość kupienia sobie oryginalnego suweniru niezmiennie „made in PRC”. Argumenty przeciw, to oczywiście koszty i niewygody podróżowania, Photoshop i internetowa sprzedaż suwenirów.

Podróżowanie dla samego zwiedzania muzeów, zabytków i cudów przyrody, to już przebrzmiała pieśń przeszłości. Chęć zakosztowania egzotycznej kuchni również przestaje być powodem determinującym. Można „po kokardę” najeść się pizzy, sushi, kebabów, specjałów kuchni chińskiej, tajskiej, gruzińskiej i jakiej tam sobie kto życzy, inwestując jedynie w podróż do większego ośrodka miejskiego we własnym kraju. Że niby „to nigdy nie będzie smakować tak samo jak w kraju pochodzenia”? Istnieje duża szansa, że jednak będzie, a koszty podróży są nieporównywalnie bardziej korzystne.

Podróżować zatem należy w celach poznawczo-towarzyskich. Nie sposób poczuć porannego kaca w zaułkach Petersburga, zatopić się w chmurach na zamku w Sintrze, przeżyć wspólnych chwil w pubie lub na wycieczce z nowo poznanymi współlokatorami z hostelowego dormu, posłuchać opowieści barmana w prowincjonalnym barze piwnym w południowej Anglii lub zostać żartobliwie ofukniętym przez przewoźnika na promie wożącym turystów z warszawskiej Pragi na Stare Miasto („pani się nie martwi, jak się pani zacznie topić, to ja pani dam kapok!”) – nie sposób doświadczyć tego wszystkiego bez odwiedzenia poszczególnych miejsc i zatopienia się w ich „klimacie”.

Po takiej podróży można się pochwalić na fejsie i dostać kilkanaście nieszczerych, acz entuzjastycznych gratulacji (należy jednak wybierać te bardziej egzotyczne – Londyn, Rzym i Egipt nie robią już specjalnego wrażenia). To też powód dobry i nowy, ale nieprzymusowy – dla chętnych.

Znów z pomocą przy podsumowaniu przychodzi Wisława Sz.:
(…)

Podróżujemy szybciej, częściej, dalej,
choć zamiast wspomnień przywozimy slajdy.
Tu ja z jakimś facetem.
Tam chyba mój eks.
Tu wszyscy na golasa,
więc gdzieś pewnie na plaży.

(…)

Postarajmy się jednak przywozić wspomnienia. Slajdy można sobie ściągnąć z internetu. Wspomnień nikt nam nie przekaże pocztą elektroniczną, ani nie skasuje z twardego dysku.

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw