Przejdź do głównej zawartości

Nauka o domu

Tyle znaczy termin „ekologia”. Domem może być rejon występowania sowy pójdźki (Athene noctua), środowisko naturalne leniwca trójpalczastego (Bradypus tridactilus) lub cała Ziemia ze wszystkimi żywymi organizmami na niej. Nie wyłączając oczywiście człowieka (Homo sapiens sapiens).

Ekolog, to naukowiec zgłębiający strukturę i zasady funkcjonowania przyrody. Jest jeszcze grupa ludzi nazywających siebie ekologami, jednak z nauką, a często i ze zdrowym rozsądkiem, niewiele mających wspólnego. W dalszej części terminem „ekolodzy” będę określał właśnie tych bojowników o dziewiczą przyrodę.

Ekolog charakteryzuje się głównie tym, że jest przeciw. Wycięcie drzewa, zbudowanie autostrady, osiedla, spalarni śmieci itp., krótko mówiąc: każdy przejaw działalności cywilizacji, uważa za milowy krok do zagłady naszej planety. Przecięcie terytorium dowolnego płaza zaburzy łańcuch pokarmowy na tym terenie, powodując wyginięcie wszystkich koegzystujących z tymże płazem gatunków. Dzikie zwierzęta w lasach należy bezwzględnie i bez ograniczeń dokarmiać, bo przecież same się nie wyżywią, niebożątka. Wieżowców, pylonów ani ekranów antyhałasowych budować nie należy, albowiem ptaki nie będą w stanie zauważyć przeszkód i mogą w zderzeniu z nimi postradać życie. Wprawdzie jerzyk (Apus apus) chwyta owady w locie, a drapieżnik z rodziny jastrzębiowatych (Accipitridae) potrafi z dużej wysokości dostrzec swą ofiarę na ziemi lub w powietrzu, ale dostrzeżenie biurowca czy liny podtrzymującej most przekracza możliwości tych mistrzów przestworzy. Nad przyrodą generalnie należy się trząść z troską i obawą, aby przypadkiem nie doprowadzić do zagłady Ziemi, a może i Układu Słonecznego.

Szkoda, że ekolodzy nie powiedzą, o co tak naprawdę chodzi. Nie chcę tu rozpoczynać od wyświechtanego zarzutu, że chodzi im o rozgłos, sławę, pieniądze i władzę, wynikające z faktu, że wielki przemysł musi się liczyć z przykutymi do drzewa krzykaczami. Jak jest naprawdę, nie wiem, z resztą, kto by nie chciał być sławny i bogaty. Naprawdę chodzi o to, że Ziemia i jej przyroda może całkowicie obejść się bez człowieka, ale człowiek bez przyrody już nie bardzo. Nie jesteśmy w stanie całkowicie zniszczyć przyrody, ani też jej przed zniszczeniem uratować (jeśli jakiś kataklizm zagrozi Ziemi, czy to z kosmosu, czy to z jej wnętrza, nie będziemy bardziej zaradni niż fauna znad Rospudy). Przyroda przez miliardy lat obywała się bez człowieka, przetrwała za to kataklizmy, których nie jesteśmy w stanie nawet sobie wyobrazić. Koniec człowieka jako gatunku nie będzie raczej oznaczał końca życia na Ziemi, ani tym bardziej końca samej planety. Jedyne zatem, o co powinni walczyć ekolodzy, to równowaga zapewniająca nam wygodę – udogodnienia cywilizacji przy jak najświeższym powietrzu i jak najczystszej wodzie pitnej. Przedkładanie życia rośliny, owada lub ryby nad życie człowieka, to nieuzasadniony i nielogiczny brak instynktu samozachowawczego. Jeden gatunek ginie, jego miejsce zajmuje inny. „Najgłupsze” ptaki, które rozbijają się o pylon mostu Siekierkowskiego, zostaną wyeliminowane, te, które szybko nauczą się most omijać, przetrwają. Niedokarmiane zwierzęta ulegną automatycznej selekcji – najsilniejsze, najzaradniejsze przetrwają, słabsze staną się pokarmem drapieżników, z których też przetrwają najsilniejsze. Przyroda dobrze wie ilu swych podopiecznych może wyżywić, pozostali (z naszego punktu widzenia to okrucieństwo, ale takie są „prawa dżungli”) muszą zginąć. Gdy zbudujemy autostradę, zaburzymy ekosystem, ale nie zniszczymy go, a tylko sprawimy, że zmieni się nieco, dostosowując się do nowej rzeczywistości. Świat zmienia się nieprzerwanie i żadne protesty, apele i petycje ekologów tego nie powstrzymają.

Odwiedzając osiedle, na którym się wychowałem, patrzę na nie przez pryzmat wspomnień: tu była ławeczka, tu huśtawka, przy tamtym murku piliśmy pierwsze piwa, w tych krzakach bawiliśmy się w chowanego. Rozglądam się po oknach okolicznych bloków i przypominam sobie, gdzie mieszkali koledzy. Żaden już tam nie mieszka, a i podwórko niby to samo, a inne. Moje środowisko naturalne ewoluowało, zmieniło się i nic na to nie mogłem poradzić. Teraz nie jest ani lepiej, ani gorzej, a po prostu inaczej. Tak samo działa środowisko naturalne powiększone do rozmiarów Ziemi – niektórzy mieszkańcy giną, inni przeprowadzają się, a całość ciągle ewoluuje. Nam pozostaje iść naprzód i nie dać wspomnieniom zapanować nad teraźniejszością.

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw