Każdy zapewne ma swoją listę utworów muzycznych, które brzmią tak jakoś szczególnie i ponadczasowo. Z perspektywy półtorej dekady patrzę, jak zmieniło się odbieranie muzyki rockowej czy szerzej – rozrywkowej (nie-poważnej).
Kupno kasety magnetofonowej było wydarzeniem nieczęstym, bo i możliwości finansowe były uzależnione od kieszonkowego. Obejrzana wcześniej wielokrotnie, wybrana spośród innych pożądanych, odsłuchana kilkakrotnie w sklepie (oczywiście fragmentami) po uiszczeniu stosownej sumy lądowała w plecaku. W domu, po obiedzie a przed odrobieniem lekcji, kaseta wskakiwała do magnetofonu, ja naciskałem „start” (później, w nowszym modelu - „play”) i zaczynał się seans. Słuchałem kasety w skupieniu z obu stron, odczytując z okładki tytuły, wykonawców, realizatorów, teksty – jeśli były zamieszczane, oglądałem zdjęcia, rysunki i inne elementy graficzne. Piosenki wybrzmiewały w ciszy, ciesząc się moją niezakłóconą niczym, niedzieloną z nikim i niczym uwagą. Oczywiście na jednym odsłuchaniu się nie kończyło. Każde wolne pół godzinki można było umilić sobie kolejnym wysłuchaniem strony A albo B. Kazik Staszewski (pewnie nie tylko on, ale jego zapamiętałem) miał zwyczaj nietypowego nazywania stron każdej kasety, np. album Oddalenie miał stronę Odda i stronę Lenie.
Muzyka słuchana w ten sposób wbiła się w pamięć najtrwalszą. Nawet gdy zapomnę o istnieniu pewnych zespołów, utworów, albumów, to wystarczy kilka dźwięków, by wróciły, odżyły i na nowo rozbudziły wspomnienia. Nie da się opisać tamtej magii słuchania, wieczorów z „cichym światłem”, samotnych i w towarzystwie, u siebie i u kolegów/koleżanek.
Wiele z tych utworów nie przetrwało próby czasu, wiele zespołów przestało nagrywać i występować. Dziś pamięta się tych najpopularniejszych, stale przypominających o sobie i oczywiście najwybitniejszych. Mniej znani wykonawcy, utwory nieeksponowane, nagrane gdzieś na stronach B – to wszystko zasnuwa się mgłą zapomnienia. Jednak mgła czasem opada, coś się komuś przypomni, stara kaseta wypadnie z szafki przy okazji wiosennych porządków. Wtedy ten miniony świat na moment wraca.
Dziś słucham muzyki w biegu, mniej uważnie. Nie przesłuchuję już w skupieniu całych albumów, raczej odtwarzam interesujące mnie piosenki online albo z empetrójki. Szymborska napisała „[…] Żyjemy dłużej/ale mniej dokładnie/i krótszymi zdaniami. […]” (Nieczytanie z tomiku Tutaj). Tak też słucha się teraz muzyki. Piosenki trwające powyżej trzech minut nie mają większych szans na emisję w radiu.
Szkoda? Pewnie, że szkoda.
Kupno kasety magnetofonowej było wydarzeniem nieczęstym, bo i możliwości finansowe były uzależnione od kieszonkowego. Obejrzana wcześniej wielokrotnie, wybrana spośród innych pożądanych, odsłuchana kilkakrotnie w sklepie (oczywiście fragmentami) po uiszczeniu stosownej sumy lądowała w plecaku. W domu, po obiedzie a przed odrobieniem lekcji, kaseta wskakiwała do magnetofonu, ja naciskałem „start” (później, w nowszym modelu - „play”) i zaczynał się seans. Słuchałem kasety w skupieniu z obu stron, odczytując z okładki tytuły, wykonawców, realizatorów, teksty – jeśli były zamieszczane, oglądałem zdjęcia, rysunki i inne elementy graficzne. Piosenki wybrzmiewały w ciszy, ciesząc się moją niezakłóconą niczym, niedzieloną z nikim i niczym uwagą. Oczywiście na jednym odsłuchaniu się nie kończyło. Każde wolne pół godzinki można było umilić sobie kolejnym wysłuchaniem strony A albo B. Kazik Staszewski (pewnie nie tylko on, ale jego zapamiętałem) miał zwyczaj nietypowego nazywania stron każdej kasety, np. album Oddalenie miał stronę Odda i stronę Lenie.
Muzyka słuchana w ten sposób wbiła się w pamięć najtrwalszą. Nawet gdy zapomnę o istnieniu pewnych zespołów, utworów, albumów, to wystarczy kilka dźwięków, by wróciły, odżyły i na nowo rozbudziły wspomnienia. Nie da się opisać tamtej magii słuchania, wieczorów z „cichym światłem”, samotnych i w towarzystwie, u siebie i u kolegów/koleżanek.
Wiele z tych utworów nie przetrwało próby czasu, wiele zespołów przestało nagrywać i występować. Dziś pamięta się tych najpopularniejszych, stale przypominających o sobie i oczywiście najwybitniejszych. Mniej znani wykonawcy, utwory nieeksponowane, nagrane gdzieś na stronach B – to wszystko zasnuwa się mgłą zapomnienia. Jednak mgła czasem opada, coś się komuś przypomni, stara kaseta wypadnie z szafki przy okazji wiosennych porządków. Wtedy ten miniony świat na moment wraca.
Dziś słucham muzyki w biegu, mniej uważnie. Nie przesłuchuję już w skupieniu całych albumów, raczej odtwarzam interesujące mnie piosenki online albo z empetrójki. Szymborska napisała „[…] Żyjemy dłużej/ale mniej dokładnie/i krótszymi zdaniami. […]” (Nieczytanie z tomiku Tutaj). Tak też słucha się teraz muzyki. Piosenki trwające powyżej trzech minut nie mają większych szans na emisję w radiu.
Szkoda? Pewnie, że szkoda.