Autobus może być (i dla mnie często jest) źródłem wielu refleksji. Spędzam w nim około dwóch-trzech godzin dziennie, a zdarzało się i więcej. Komunikacja miejska daje nieograniczone możliwości obserwacji ludzi. Jak reagują na korki, jak na siebie spoglądają, co czytają itp. Ważnym szczegółem jest wyraz twarzy pasażerów – najczęściej obrazuje smutek, rozdrażnienie, niechęć do świata i do innych (pewnie po części także do siebie samego), rodzaj męki. Pasażerowie rzadko patrzą sobie w oczy, prawie wcale się nie uśmiechają, a krótkie wymiany komunikatów są zimne i suche, jak befsztyk u podopiecznych Magdy Gessler przed rewolucją. Nie ma nieuprzejmości, ale na miejscu cudzoziemca pewnie bym się zaczął zastanawiać, czym uraziłem panią, która mnie lekko potrąciła i za to przeprasza.
Zdarzyło mi się kilka, może nawet kilkanaście razy jechać autobusem 16a z dublińskiego lotniska do centrum miasta. Właśnie ta linia na tej trasie była dla mnie źródłem niesamowitych doświadczeń dotyczących relacji międzyludzkich. Czasem trafił się dziewięćdziesięcioletni pan umilający nam czas anegdotami z własnej przeszłości, czasem kierowca zamieniał się w przewodnika i opowiadał najbliżej stojącym ciekawostki na temat mijanych miejsc. Ostatnia moja podróż tą trasą była wyjątkowa i rozbudziła we mnie wiarę w bezinteresowną sympatię, która jednocześnie może być naturalna, niewymuszona i niezobowiązująca. Tego dnia autobusem jechała razem z innymi młoda Polka z dzieckiem. Pani z wózkiem i dzieckiem siedziała z przodu pojazdu; dzieciak nudził się, więc w pewnym momencie zaczął zwiedzać autobus na czworakach. Po niedługim czasie matka ukróciła te harce, sadzając malca na powrót w wózku. Jednak kierowca zaczął coś wołać do matki, gestykulując przy tym żywo. Myślę – może chce udzielić reprymendy, że naraziła dziecko na niebezpieczeństwo, może zauważył, że coś zgubiła... Nic z tych rzeczy. Na kolejnym przystanku do kobiety dotarło, że kierowca ma do niej jakąś sprawę. Podeszła więc do niego. Co się okazało ku gwałtownemu opadowi mej szczęki? Otóż kierowca wyciągnął ze schowka chusteczki nawilżane i nakazał wytrzeć dziecku ręce, bo miały kontakt z brudną podłogą autobusu. Właściwie „nakazał” to złe słowo, gdyż zaoferował swą pomoc życzliwie i nienachalnie. Mógłbym przytoczyć wiele przykładów aktów bezinteresownej życzliwości (jak choćby samochód zatrzymujący się przy mnie, studiującym mapę, z którego wychylił się chłopak w dresie i zapytał, czy przypadkiem się nie zgubiłem i nie potrzebuję pomocy w dotarciu do celu) ale ten z irlandzkim kierowcą i polskim dzieckiem jeszcze długo będzie na czele listy.
W autobusach dublińskich ludzie nie mają spiętego i smutnego wyrazu twarzy, najczęściej cechuje ich, że tak to ujmę, pogodna obojętność. Nie omijają się wzrokiem, potrafią rzucić zdawkowy uśmiech lub życzliwy komentarz na temat pogody. Żeby nie gloryfikować jednego kraju: w Rosji, na Ukrainie czy Białorusi również zdarzyły się miłe reakcje, uśmiechy, życzliwa odpowiedź na pytanie o drogę. W Polsce także życzliwych ludzi nie jest tak mało, jak mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka. Tylko właśnie – dlaczego ten pierwszy rzut oka wywołuje tak nieprzyjemne wrażenie? Czemu nierzadko zdarzają się ludzie rozpychający się na podwójnym siedzeniu, zajmując dwie trzecie przestrzeni przeznaczonej dla dwojga ludzi? Dlaczego przechodząc do wyjścia burczą „przepraszam”, jakby chcieli zagryźć i podeptać wszystkich wokół? Dlaczego wreszcie nie patrzą na siebie otwarcie? Co każe im (nam) wbijać wzrok w podłogę i spoglądać spode łba? Nawet jak ustępujemy komuś miejsca, co jest niewątpliwie bezinteresowną uprzejmością, to czynimy to oschle i z jakimś takim zawstydzeniem, odchodząc szybko w drugi koniec pojazdu.
Psycholodzy pewnie niejedne badania już przeprowadzili, niejedną pracę na ten temat napisali. Ja, laik, nie znajdę remedium, nie wymyślę terapii, ale staram się ulepszyć ten mały zakątek świata, w którym akurat się znajduję: głowa do góry, przyjemny wyraz ryja na twarz (pomagają ćwiczenia przed lustrem i rady bliskich) i bezinteresownie życzliwe gesty. Istnieje niebezpieczeństwo, że zostanę posądzony o molestowanie lub brak piątej klepki, ale korzyści (wiele osób uśmiecha się „w odwecie”) sprawiają, że takie ryzyko mogę podejmować co dnia. Nie zawsze jest łatwo, ale jak w rosyjskim dowcipie: „nada starat'sa”!
Zdarzyło mi się kilka, może nawet kilkanaście razy jechać autobusem 16a z dublińskiego lotniska do centrum miasta. Właśnie ta linia na tej trasie była dla mnie źródłem niesamowitych doświadczeń dotyczących relacji międzyludzkich. Czasem trafił się dziewięćdziesięcioletni pan umilający nam czas anegdotami z własnej przeszłości, czasem kierowca zamieniał się w przewodnika i opowiadał najbliżej stojącym ciekawostki na temat mijanych miejsc. Ostatnia moja podróż tą trasą była wyjątkowa i rozbudziła we mnie wiarę w bezinteresowną sympatię, która jednocześnie może być naturalna, niewymuszona i niezobowiązująca. Tego dnia autobusem jechała razem z innymi młoda Polka z dzieckiem. Pani z wózkiem i dzieckiem siedziała z przodu pojazdu; dzieciak nudził się, więc w pewnym momencie zaczął zwiedzać autobus na czworakach. Po niedługim czasie matka ukróciła te harce, sadzając malca na powrót w wózku. Jednak kierowca zaczął coś wołać do matki, gestykulując przy tym żywo. Myślę – może chce udzielić reprymendy, że naraziła dziecko na niebezpieczeństwo, może zauważył, że coś zgubiła... Nic z tych rzeczy. Na kolejnym przystanku do kobiety dotarło, że kierowca ma do niej jakąś sprawę. Podeszła więc do niego. Co się okazało ku gwałtownemu opadowi mej szczęki? Otóż kierowca wyciągnął ze schowka chusteczki nawilżane i nakazał wytrzeć dziecku ręce, bo miały kontakt z brudną podłogą autobusu. Właściwie „nakazał” to złe słowo, gdyż zaoferował swą pomoc życzliwie i nienachalnie. Mógłbym przytoczyć wiele przykładów aktów bezinteresownej życzliwości (jak choćby samochód zatrzymujący się przy mnie, studiującym mapę, z którego wychylił się chłopak w dresie i zapytał, czy przypadkiem się nie zgubiłem i nie potrzebuję pomocy w dotarciu do celu) ale ten z irlandzkim kierowcą i polskim dzieckiem jeszcze długo będzie na czele listy.
W autobusach dublińskich ludzie nie mają spiętego i smutnego wyrazu twarzy, najczęściej cechuje ich, że tak to ujmę, pogodna obojętność. Nie omijają się wzrokiem, potrafią rzucić zdawkowy uśmiech lub życzliwy komentarz na temat pogody. Żeby nie gloryfikować jednego kraju: w Rosji, na Ukrainie czy Białorusi również zdarzyły się miłe reakcje, uśmiechy, życzliwa odpowiedź na pytanie o drogę. W Polsce także życzliwych ludzi nie jest tak mało, jak mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka. Tylko właśnie – dlaczego ten pierwszy rzut oka wywołuje tak nieprzyjemne wrażenie? Czemu nierzadko zdarzają się ludzie rozpychający się na podwójnym siedzeniu, zajmując dwie trzecie przestrzeni przeznaczonej dla dwojga ludzi? Dlaczego przechodząc do wyjścia burczą „przepraszam”, jakby chcieli zagryźć i podeptać wszystkich wokół? Dlaczego wreszcie nie patrzą na siebie otwarcie? Co każe im (nam) wbijać wzrok w podłogę i spoglądać spode łba? Nawet jak ustępujemy komuś miejsca, co jest niewątpliwie bezinteresowną uprzejmością, to czynimy to oschle i z jakimś takim zawstydzeniem, odchodząc szybko w drugi koniec pojazdu.
Psycholodzy pewnie niejedne badania już przeprowadzili, niejedną pracę na ten temat napisali. Ja, laik, nie znajdę remedium, nie wymyślę terapii, ale staram się ulepszyć ten mały zakątek świata, w którym akurat się znajduję: głowa do góry, przyjemny wyraz ryja na twarz (pomagają ćwiczenia przed lustrem i rady bliskich) i bezinteresownie życzliwe gesty. Istnieje niebezpieczeństwo, że zostanę posądzony o molestowanie lub brak piątej klepki, ale korzyści (wiele osób uśmiecha się „w odwecie”) sprawiają, że takie ryzyko mogę podejmować co dnia. Nie zawsze jest łatwo, ale jak w rosyjskim dowcipie: „nada starat'sa”!