„Nic nie ma w telewizji”, „Tyle kanałów, a nie ma co oglądać!”, „Sama sieczka dla głupoli” – takie komentarze i opinie można usłyszeć i przeczytać na każdym kroku. Znajomi licytują się czasem, kto dłużej nie ogląda telewizji, kto dłużej nie ma telewizora. W towarzystwie wypada NIE KOJARZYĆ młodych aktorów, dziennikarzy, polityków, NIE WIEDZIEĆ o niczym, co ma jakikolwiek związek z telewizją.
Do pewnego momentu słuchałem tych zapewnień i utyskiwań bezrefleksyjnie, no może z uznaniem, że oto grupa młodych inteligentnych nie godzi się na medialną papkę i odrzuca konsumpcjonizm. Ale zaraz, zaraz – pomyślałem w końcu – czy to aby nie – mocno spóźnione – odrzucenie postępu?
Były takie czasy, gdy powieść była postrzegana jako wytwór kultury niskiej, niewartej zainteresowania, przeznaczonej dla słabo wykształconych żądnych sensacji czytelników. Później powieść jednak zaliczono do kultury wysokiej, pojawili się wybitni pisarze, powstały arcydzieła gatunku. Na początku wstyd było czytać, potem – wstyd nie czytać. Ostatnio pojawiła się tendencja „nie wstyd nie czytać” i przyznam, niepokoi mnie to nieco.
Telewizja była traktowana jak rozrywka i cud techniczny sam w sobie. Filmy, seriale, teleturnieje, reportaże – na początku wszyscy oglądali wszystko. W Polsce do końca lat 80. były tylko dwa programy telewizji publicznej. Jak to ujął Kargul w Kochaj albo rzuć: „Kanałów u nas dużo, a telewizja jedna!”. W tamtych czasach (trochę pamiętam) przeglądało się program telewizyjny na najbliższy tydzień i zakreślało wybrane pozycje. Audycje były nadawane raz w tygodniu, zawsze o tej samej porze, powtórek właściwie nie praktykowano (może poza „filmem dla drugiej zmiany”), więc telewidz zmuszony był do samodyscypliny, jeśli chciał śledzić losy kapitana Klossa, przygody psa Pankracego albo premiery w Teatrze Telewizji. Jak zapomniał, nie zdążył – trudno, może kiedyś wyświetlą to znowu.
Po zmianie numerka Rzeczypospolitej telewidz dostał kilkadziesiąt, później nawet kilkaset kanałów telewizyjnych – przez satelitę z całego świata i kilka (teraz kilkadziesiąt) nowych kanałów krajowych. Przez parę lat oglądało się wszystko „jak leci”, nadrabiając niedosyt papki medialnej. Poziom artystyczny i intelektualny prezentowanych treści bardzo się obniżył, ale to dotarło do świadomości odbiorców z niejakim opóźnieniem. A gdy już dotarło, jedni dalej oglądali „jak leci” a inni zniechęcili się do telewizji jako medium.
Czy tego chcemy, czy nie, telewizja jednak jest środkiem masowego przekazu i rezygnując z niej, rezygnujemy z części kultury. Telewizja dorobiła się wybitnych twórców, arcydzieł filmowych, świetnych reportaży, dobrej publicystyki, nieocenionej usługi pokazywania ważnych wydarzeń, jaką są transmisje „na żywo”. Telewizja to nie tylko tandeta i obciach, propaganda i kłamstwa. Z pojemnego gara papki medialnej można wyłowić całkiem smaczne i świeże kąski, trzeba tylko poczytać przepis (program TV) i popracować trochę chochlą (pilot). W epoce całodobowego nadawania i licznych powtórek nawet czas nie jest przeszkodą. Myślę, że powoli dochodzimy do momentu, gdy wstydem jest nie znać arcydzieł kinowych i telewizyjnych.
PS Nie potrafię pojąć jednego – jak można szczycić się brakiem wiedzy o czymś lub o kimś. Zdarza się czasem przegrać mimo wiedzy i umiejętności, znacznie rzadziej – wygrać mimo ich braku. Lepiej wiedzieć więcej, niż mniej. O wszystkim.
Do pewnego momentu słuchałem tych zapewnień i utyskiwań bezrefleksyjnie, no może z uznaniem, że oto grupa młodych inteligentnych nie godzi się na medialną papkę i odrzuca konsumpcjonizm. Ale zaraz, zaraz – pomyślałem w końcu – czy to aby nie – mocno spóźnione – odrzucenie postępu?
Były takie czasy, gdy powieść była postrzegana jako wytwór kultury niskiej, niewartej zainteresowania, przeznaczonej dla słabo wykształconych żądnych sensacji czytelników. Później powieść jednak zaliczono do kultury wysokiej, pojawili się wybitni pisarze, powstały arcydzieła gatunku. Na początku wstyd było czytać, potem – wstyd nie czytać. Ostatnio pojawiła się tendencja „nie wstyd nie czytać” i przyznam, niepokoi mnie to nieco.
Telewizja była traktowana jak rozrywka i cud techniczny sam w sobie. Filmy, seriale, teleturnieje, reportaże – na początku wszyscy oglądali wszystko. W Polsce do końca lat 80. były tylko dwa programy telewizji publicznej. Jak to ujął Kargul w Kochaj albo rzuć: „Kanałów u nas dużo, a telewizja jedna!”. W tamtych czasach (trochę pamiętam) przeglądało się program telewizyjny na najbliższy tydzień i zakreślało wybrane pozycje. Audycje były nadawane raz w tygodniu, zawsze o tej samej porze, powtórek właściwie nie praktykowano (może poza „filmem dla drugiej zmiany”), więc telewidz zmuszony był do samodyscypliny, jeśli chciał śledzić losy kapitana Klossa, przygody psa Pankracego albo premiery w Teatrze Telewizji. Jak zapomniał, nie zdążył – trudno, może kiedyś wyświetlą to znowu.
Po zmianie numerka Rzeczypospolitej telewidz dostał kilkadziesiąt, później nawet kilkaset kanałów telewizyjnych – przez satelitę z całego świata i kilka (teraz kilkadziesiąt) nowych kanałów krajowych. Przez parę lat oglądało się wszystko „jak leci”, nadrabiając niedosyt papki medialnej. Poziom artystyczny i intelektualny prezentowanych treści bardzo się obniżył, ale to dotarło do świadomości odbiorców z niejakim opóźnieniem. A gdy już dotarło, jedni dalej oglądali „jak leci” a inni zniechęcili się do telewizji jako medium.
Czy tego chcemy, czy nie, telewizja jednak jest środkiem masowego przekazu i rezygnując z niej, rezygnujemy z części kultury. Telewizja dorobiła się wybitnych twórców, arcydzieł filmowych, świetnych reportaży, dobrej publicystyki, nieocenionej usługi pokazywania ważnych wydarzeń, jaką są transmisje „na żywo”. Telewizja to nie tylko tandeta i obciach, propaganda i kłamstwa. Z pojemnego gara papki medialnej można wyłowić całkiem smaczne i świeże kąski, trzeba tylko poczytać przepis (program TV) i popracować trochę chochlą (pilot). W epoce całodobowego nadawania i licznych powtórek nawet czas nie jest przeszkodą. Myślę, że powoli dochodzimy do momentu, gdy wstydem jest nie znać arcydzieł kinowych i telewizyjnych.
PS Nie potrafię pojąć jednego – jak można szczycić się brakiem wiedzy o czymś lub o kimś. Zdarza się czasem przegrać mimo wiedzy i umiejętności, znacznie rzadziej – wygrać mimo ich braku. Lepiej wiedzieć więcej, niż mniej. O wszystkim.