Na ten film najlepiej pójść bez uprzedniego czytania książki. Kryminały mają to do siebie, że czytane/oglądane po raz drugi nie trzymają w napięciu. No bo jak się denerwować i z niecierpliwością połykać kolejne strony czy klatki filmu, gdy wiadomo, co będzie w następnej scenie.
Trylogię Larssona przeczytałem z dużą przyjemnością. Szwedzką ekranizację obejrzałem już bez większych emocji, ale z ciekawością reżyserskiego spojrzenia na powieść. Wydawało mi się, że filmy nie są udane, że aktorów dobrać można było lepiej, że pewne wątki pominięto, a inne bez potrzeby rozbudowano. Dziś muszę przyznać, że źle mi się wydawało. Nie znałem Dziewczyny z tatuażem.
Hollywoodzcy producenci postanowili zarobić na niebywałym sukcesie cyklu Millenium Stiega Larssona. To nic, że w Szwecji przeniesiono go już z papieru na srebrny ekran, ludzie i tak pójdą na to do kina, uprzednio kupiwszy bilet, gdy tylko promocja będzie miała odpowiedni rozmach – pomyśleli i wyprodukowali Dziewczynę z tatuażem. Niepomny tych prawidłowości oraz faktu, że niesamowitych przeżyć, wywołanych nieoczekiwanymi zwrotami akcji po prostu nie mogę, nie mam szansy doświadczyć, poszedłem do kina. Niektóre dzieła można oglądać po wielokroć (byłem na kilku inscenizacjach Rewizora, Pulp Fiction i Sideways przykuwają mnie do telewizora po raz dziesiąty, piętnasty i sto piętnasty) ale kryminały raczej do nich nie należą.
Amerykański scenarzysta wziął do ręki powieść, wyrwał z niej wszystkie opisy i dialogi dłuższe niż trzyzdaniowe, dopisał… właściwie nic nie dopisał, zmienił tylko kilka szczegółów, chyba głównie z powodów logistycznych (nie trzeba było jechać do Australii na zdjęcia) i dał aktorom do zagrania. Efekt? Postacie rozwałkowane, przez co płaskie, napięcie, nawet dla nieznających fabuły, mało napięte, a całość ugrzeczniona do standardów pruderyjnego kina rodem z USA. Lisbeth zamiast, jak w powieści, neurotyczna, niezrównoważona i nieobliczalna, jest tylko nieco gburowata. Blomkvistowi odmówiono większości uciech damsko-męskich, zezwoliwszy tylko na romans z koleżanką z pracy i zauroczenie panną Salander. Nawet drastyczne sceny gwałtu na Lisbeth i zemsty na Bjurmanie zostały podane w sposób nadzwyczaj apetyczny, żeby widza przypadkiem nie urazić.
Obawiam się, że dalsze tomy trylogii Larssona także wpadną w łapy genialnych scenarzystów z Kalifornii i metodą „na Harrego Pottera” zdanie po zdaniu, z niewielkimi uproszczeniami, przeniesione na ekran. Jeśli miałbym coś komuś doradzać, to zdecydowanie polecałbym książki, a dla kinomanów wersję szwedzką, oddającą przynajmniej skandynawski charakter kryminału.
Trylogię Larssona przeczytałem z dużą przyjemnością. Szwedzką ekranizację obejrzałem już bez większych emocji, ale z ciekawością reżyserskiego spojrzenia na powieść. Wydawało mi się, że filmy nie są udane, że aktorów dobrać można było lepiej, że pewne wątki pominięto, a inne bez potrzeby rozbudowano. Dziś muszę przyznać, że źle mi się wydawało. Nie znałem Dziewczyny z tatuażem.
Hollywoodzcy producenci postanowili zarobić na niebywałym sukcesie cyklu Millenium Stiega Larssona. To nic, że w Szwecji przeniesiono go już z papieru na srebrny ekran, ludzie i tak pójdą na to do kina, uprzednio kupiwszy bilet, gdy tylko promocja będzie miała odpowiedni rozmach – pomyśleli i wyprodukowali Dziewczynę z tatuażem. Niepomny tych prawidłowości oraz faktu, że niesamowitych przeżyć, wywołanych nieoczekiwanymi zwrotami akcji po prostu nie mogę, nie mam szansy doświadczyć, poszedłem do kina. Niektóre dzieła można oglądać po wielokroć (byłem na kilku inscenizacjach Rewizora, Pulp Fiction i Sideways przykuwają mnie do telewizora po raz dziesiąty, piętnasty i sto piętnasty) ale kryminały raczej do nich nie należą.
Amerykański scenarzysta wziął do ręki powieść, wyrwał z niej wszystkie opisy i dialogi dłuższe niż trzyzdaniowe, dopisał… właściwie nic nie dopisał, zmienił tylko kilka szczegółów, chyba głównie z powodów logistycznych (nie trzeba było jechać do Australii na zdjęcia) i dał aktorom do zagrania. Efekt? Postacie rozwałkowane, przez co płaskie, napięcie, nawet dla nieznających fabuły, mało napięte, a całość ugrzeczniona do standardów pruderyjnego kina rodem z USA. Lisbeth zamiast, jak w powieści, neurotyczna, niezrównoważona i nieobliczalna, jest tylko nieco gburowata. Blomkvistowi odmówiono większości uciech damsko-męskich, zezwoliwszy tylko na romans z koleżanką z pracy i zauroczenie panną Salander. Nawet drastyczne sceny gwałtu na Lisbeth i zemsty na Bjurmanie zostały podane w sposób nadzwyczaj apetyczny, żeby widza przypadkiem nie urazić.
Obawiam się, że dalsze tomy trylogii Larssona także wpadną w łapy genialnych scenarzystów z Kalifornii i metodą „na Harrego Pottera” zdanie po zdaniu, z niewielkimi uproszczeniami, przeniesione na ekran. Jeśli miałbym coś komuś doradzać, to zdecydowanie polecałbym książki, a dla kinomanów wersję szwedzką, oddającą przynajmniej skandynawski charakter kryminału.