Znani ludzie umierają. W sumie nic nadzwyczajnego, bo pogoda ostatnio paskudna i żyć się odechciewa, a wahania ciśnienia atmosferycznego i temperatury powodują skoki ciśnienia tętniczego, co u organizmów starszych i słabszych może mieć nieodwracalne następstwa w postaci śmierci. Poza tym każdy umrzeć musi. Niedawno Violetta Villas i Harry Morgan, a w ostatni weekend – Vaclav Havel, Kim Dzong Il i Krzysztof Szmagier. Niby wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci, a jednak śmierć śmierci nierówna.
Violetta Villas – diva, wspaniały głos, ale później uznana za – delikatnie mówiąc – kontrowersyjną z powodu religijności i żarliwego zaangażowania w opiekę nad zwierzętami. Media dociekają, czy aby V.V. na pewno zmarła śmiercią naturalną (podobno jej relacje z synem nie były najlepsze).
Krzysztof Szmagier – świetny dokumentalista, reżyser takich hitów telewizyjnych, jak 07 zgłoś się i Przygody psa Cywila. Ciepło wspominany przez kolegów reżyserów i aktorów, ale niezbyt zręcznie jest nagłaśniać śmierć reżysera tworzącego w PRL, w dodatku filmy o milicjantach, a nie o ludziach zrobionych z różnych twardych substancji, więc media o tej śmierci wspominały półgębkiem.
Ciekawsze, bo bardziej nagłośnione były śmierci dwóch przywódców – byłego i obecnego, demokraty i dyktatora, dobrego i złego. Śmierć Kim Dzong Ila jest komentowana z podskórnym zadowoleniem i w kontekście spekulacji, co będzie dalej z północnokoreańskim reżymem. Śmierć Vaclava Havla przedstawiona w sposób sentymentalny i łzawy, jak śmierć kogoś bliskiego. Po jednym i po drugim płaczą tłumy, ale jedni płaczą nieszczerze i ze strachu, a drudzy łączą się w najszczerszym szlachetnym smutku.
Gdybyśmy żyli w innym kraju, innym systemie politycznym lub w innych zależnościach międzynarodowych, te zgony opisywane byłyby inaczej, nawet zupełnie na odwrót. Czy tak trudno wyobrazić sobie Kima jako mądrego i wielkodusznego męża stanu, a Havla w roli przywódcy garstki ekstremistów godzących w ład i porządek państwowy? Podobnie z innymi – Hanuszkiewiczem, Szmagierem, Villas…
Oceniajmy żywych, opisujmy i komentujmy życie i twórczość zmarłych, ale w chwili śmierci po prostu ograniczmy się do szacunku dla śmierci, przyjętego w naszej kulturze. Wróg czy przyjaciel, zły czy dobry – niech spoczywają w pokoju.
Violetta Villas – diva, wspaniały głos, ale później uznana za – delikatnie mówiąc – kontrowersyjną z powodu religijności i żarliwego zaangażowania w opiekę nad zwierzętami. Media dociekają, czy aby V.V. na pewno zmarła śmiercią naturalną (podobno jej relacje z synem nie były najlepsze).
Krzysztof Szmagier – świetny dokumentalista, reżyser takich hitów telewizyjnych, jak 07 zgłoś się i Przygody psa Cywila. Ciepło wspominany przez kolegów reżyserów i aktorów, ale niezbyt zręcznie jest nagłaśniać śmierć reżysera tworzącego w PRL, w dodatku filmy o milicjantach, a nie o ludziach zrobionych z różnych twardych substancji, więc media o tej śmierci wspominały półgębkiem.
Ciekawsze, bo bardziej nagłośnione były śmierci dwóch przywódców – byłego i obecnego, demokraty i dyktatora, dobrego i złego. Śmierć Kim Dzong Ila jest komentowana z podskórnym zadowoleniem i w kontekście spekulacji, co będzie dalej z północnokoreańskim reżymem. Śmierć Vaclava Havla przedstawiona w sposób sentymentalny i łzawy, jak śmierć kogoś bliskiego. Po jednym i po drugim płaczą tłumy, ale jedni płaczą nieszczerze i ze strachu, a drudzy łączą się w najszczerszym szlachetnym smutku.
Gdybyśmy żyli w innym kraju, innym systemie politycznym lub w innych zależnościach międzynarodowych, te zgony opisywane byłyby inaczej, nawet zupełnie na odwrót. Czy tak trudno wyobrazić sobie Kima jako mądrego i wielkodusznego męża stanu, a Havla w roli przywódcy garstki ekstremistów godzących w ład i porządek państwowy? Podobnie z innymi – Hanuszkiewiczem, Szmagierem, Villas…
Oceniajmy żywych, opisujmy i komentujmy życie i twórczość zmarłych, ale w chwili śmierci po prostu ograniczmy się do szacunku dla śmierci, przyjętego w naszej kulturze. Wróg czy przyjaciel, zły czy dobry – niech spoczywają w pokoju.