Przejdź do głównej zawartości

Zanurzenie w powieści

Najpiękniejszym momentem przy czytaniu powieści jest ta chwila, gdy nagle od mozolnego składania liter w wyrazy, a wyrazów w zdania, przechodzi się (czy raczej przeskakuje) do pełnego zanurzenia w świecie przedstawionym i śledzenia, poprzez pryzmat znaków drukarskich, przebiegu akcji i losów bohaterów. Każda książka ma tę granicę przekroczenia światów w innym miejscu, wiele nie posiada jej wcale. Niektóre powieści od razu, od pierwszej strony chwytają, by nie puścić do końca (Zafon), inne nie potrafią wciągnąć, powodując przerwanie lektury. Czasem być może to wciągnięcie czytelnika następuje zbyt późno i tylko najwytrwalsi mogą do niego dotrzeć. Pamiętam, że przerwałem Opowieść o dwóch miastach Dickensa, choć myślę, że jest to powieść wybitna i warta przeczytania; pewnie któregoś dnia do niej wrócę...

Większość czytanych przeze mnie książek (a kilka już przeczytałem) posiada jednakowoż taką granicę. Uwielbiam docierać do tego momentu, choć to, że zostałem wciągnięty do wnętrza książki, uświadamiam sobie kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt stron później. Łączy się to ze świadomością tryumfu, gdyż początek to zwykle zmaganie – spodoba się, czy nie, dam radę tej pozycji, czy rzucę ją w kąt po trzydziestu stronach. „Zassanie” książki oznacza zwycięstwo.

W dzieciństwie takie momenty „załapania” fabuły zdarzały mi się przy powieściach K. Maya, J.O. Curwooda, J. Londona czy R.L. Stevensona. Następowało to około strony czterdziestej i sprawiało, że świat rzeczywisty znikał gdzieś w otchłani, unosząc ze sobą tak przyziemne potrzeby, jak picie, jedzenie czy odrabianie lekcji.

W wielkich powieściach XIX- i XX-wiecznych „załapanie” fabuły następowało później, niekiedy dopiero po 100-150 stronach. Najbardziej wbiła mi się pod tym względem w pamięć powieść Dostojewskiego Bracia Karamazow. Najpierw orka na zamarzniętym ugorze, potem również zamarznięte jezioro, po którym sunąłem, jak na łyżwach, przez dwa tomy, a na końcu spytałem: „A gdzie dalszy ciąg?!”. Fakt, w tym przypadku dalszy ciąg aż się prosi, jednak przed przeczytaniem Braci... myślałem raczej: „Czemu to takie grube?!”.

Teraz naczelna zasada pisania mówi: pierwszy wiersz ma przyciągnąć czytelnika, zachęcić do dalszego czytania (dotyczy to głównie prasy i tekstów krótkich, ale myślę, że literatura pójdzie, jeśli już nie idzie, tym tropem). Lidy, hedlajny, śródtytuły i inne wynalazki środków masowego przekazu podważają sens tworzenia tekstu jako całości. Gdy pisarz/dziennikarz pisze tekst, traktuje go jako całość i ma nadzieję, że czytelnik/odbiorca również tak go potraktuje i w całości przeczyta. Jednak obecnie dziennikarzom chodzi o wierszówkę, wydawcom o jak najwyższe nakłady, a portalom internetowym o ilość kliknięć i odwiedzin na stronie, a ja mam wrażenie, że już prawie nikomu nie zależy na dotarciu do odbiorcy z treścią (bo z produktem, to i owszem). Wystarczy, że tytuł, pierwsze zdanie albo wyboldowany fragment zwrócą uwagę, dzięki której odbiorca kliknie wiadomość lub kupi gazetę. Kto dziś ma czas na jakieś wciąganie się w fabułę, docenianie stylu narracji, pięknego języka, zaskakującej puenty!

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw