Kanał-kuriozum. Kiedyś nadawał angielskie i amerykańskie programy o modzie, urodzie, wykwintnym gotowaniu itp. Punkt kulminacyjny tragedii nastąpił, gdy polscy producenci wzięli się za robienie rodzimych wersji przebojowych zagranicznych audycji.
Któż wziął się za ich robienie? Mam wrażenie, że ludzie z łapanki. Za moich studenckich czasów krążyła pogłoska, że studia dziennikarskie są kierunkiem mającym ułatwić znalezienie sobie posady w branży; nie uczono tam praktycznie niczego, za to umożliwiano zdobycie kontaktów i znajomości. Nie wiem ile w tej pogłosce prawdy, jednak patrząc na dziennikarzy telewizyjnych przed trzydziestką lub tuż po, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich motto zawodowe brzmi „alleluja i do przodu”. Kanał mający tworzyć snobów jest najjaskrawszym chyba przykładem radosnego dziennikarstwa, które wyzbyło się wszelkiej obawy o poziom prezentowanych programów.
Oto dwie dziewczyny prowadzące program kulinarny. Swoje rady i przepisy podają zarozumiałym tonem, sugerując, że karmią nas prawdami objawionymi. W rzeczywistości większość tych „rewelacji” nieobca jest przeciętnej osobie gotującej dla siebie lub rodziny. O produktach mniej popularnych, stosowanych np. w kuchniach orientalnych, opowiadają z miną znawczyń, choć zakres przytaczanych informacji nie wykracza zwykle poza Wikipedię. Była kiedyś pogodynka, która razem z dzieckiem usiłowała uczyć gotowania, ale nawet jak na standardy tej stacji było to zbyt żenujące, bo program przepadł, a urocza skądinąd pogodynka wróciła do hektopaskali i biometów.
Inną ciekawostką jest Pierwsza Dama. Opowiada o etykiecie, konwenansach obowiązujących w „wyższych sferach”, co niestety dziś oznacza wyłącznie ludzi z dużą liczbą zer na koncie. Programy zamieniają się w pogaduszki mamusi z córeczką na temat „co sobie ostatnio modnego, córciu, kupiłaś?” Ostatnio Pierwsza Dama odpytała zaproszone celebrytki, czy są w posiadaniu najmodniejszych na świecie i w okolicy okularów przeciwsłonecznych, a te pośpiesznie, jak uczennice przy tablicy, przytaknęły i dodały, który model jest obecnie trendy.
Programami najcięższego kalibru są jednak wg mnie serie niezapomnianych rzeczy – swoiste antologie znanych filmów, seriali, piosenek, artefaktów z czasów PRL itp. Każdy odcinek jest zlepkiem migawek z prezentowanych aktualnie „niezampomnianości”, które są tłem dla opowiadających o nich ludzi. Niestety, wadą tych zapraszanych ludzi jest to, że nie mają kompletnie nic do powiedzenia na zadany temat, a co gorsza, nie wiedzą o tym i mówią (z naprawdę niewielkimi wyjątkami). Refleksje na „kultowe” tematy poziomem nie odbiegają od tych, którymi wymienialiśmy się na przerwach w szkole. „A ten Reksio wtedy wyskoczył z budy!, McGyver to był niesamowity, że z zapałki i sznurowadła zmontował łódź podwodną!”, Bareja był niezły!, A w tym filmie ona wypowiedziała takie słynne zdanie! I ja pomyślałam – tak, to jest to”.
Największym problemem wcale nie jest niedostateczne wykształcenie czy doświadczenie młodych twórców kultury – to zawsze można zdobyć lub uzupełnić. Bolesne dla mnie jako odbiorcy jest brak refleksji i chęci doskonalenia się, poszerzania wiedzy, wychodzenia poza sztampy. Nie widzę pokory i szacunku do inteligencji widza. Nie widzę bezstronności, nie widzę profesjonalizmu. Widzę przekonanie o swojej nieomylności, błędy ortograficzne, które czasem aż słychać. Widzę uzurpowanie sobie prawa do narzucania swojego myślenia innym, stronniczość i zaśmiecanie publikatorów mową potoczną, wręcz wulgarną (i nie chodzi mi w tym miejscu o wulgaryzmy, czyli „brzydkie wyrazy”). To ostatnie ma w mniemaniu dziennikarzy świadczyć o wyluzowaniu i „byciu cool”, a w rzeczywistości pokazuje ubóstwo językowe ludzi, którym powierzono pieczę nad piękną polszczyzną.
Któż wziął się za ich robienie? Mam wrażenie, że ludzie z łapanki. Za moich studenckich czasów krążyła pogłoska, że studia dziennikarskie są kierunkiem mającym ułatwić znalezienie sobie posady w branży; nie uczono tam praktycznie niczego, za to umożliwiano zdobycie kontaktów i znajomości. Nie wiem ile w tej pogłosce prawdy, jednak patrząc na dziennikarzy telewizyjnych przed trzydziestką lub tuż po, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich motto zawodowe brzmi „alleluja i do przodu”. Kanał mający tworzyć snobów jest najjaskrawszym chyba przykładem radosnego dziennikarstwa, które wyzbyło się wszelkiej obawy o poziom prezentowanych programów.
Oto dwie dziewczyny prowadzące program kulinarny. Swoje rady i przepisy podają zarozumiałym tonem, sugerując, że karmią nas prawdami objawionymi. W rzeczywistości większość tych „rewelacji” nieobca jest przeciętnej osobie gotującej dla siebie lub rodziny. O produktach mniej popularnych, stosowanych np. w kuchniach orientalnych, opowiadają z miną znawczyń, choć zakres przytaczanych informacji nie wykracza zwykle poza Wikipedię. Była kiedyś pogodynka, która razem z dzieckiem usiłowała uczyć gotowania, ale nawet jak na standardy tej stacji było to zbyt żenujące, bo program przepadł, a urocza skądinąd pogodynka wróciła do hektopaskali i biometów.
Inną ciekawostką jest Pierwsza Dama. Opowiada o etykiecie, konwenansach obowiązujących w „wyższych sferach”, co niestety dziś oznacza wyłącznie ludzi z dużą liczbą zer na koncie. Programy zamieniają się w pogaduszki mamusi z córeczką na temat „co sobie ostatnio modnego, córciu, kupiłaś?” Ostatnio Pierwsza Dama odpytała zaproszone celebrytki, czy są w posiadaniu najmodniejszych na świecie i w okolicy okularów przeciwsłonecznych, a te pośpiesznie, jak uczennice przy tablicy, przytaknęły i dodały, który model jest obecnie trendy.
Programami najcięższego kalibru są jednak wg mnie serie niezapomnianych rzeczy – swoiste antologie znanych filmów, seriali, piosenek, artefaktów z czasów PRL itp. Każdy odcinek jest zlepkiem migawek z prezentowanych aktualnie „niezampomnianości”, które są tłem dla opowiadających o nich ludzi. Niestety, wadą tych zapraszanych ludzi jest to, że nie mają kompletnie nic do powiedzenia na zadany temat, a co gorsza, nie wiedzą o tym i mówią (z naprawdę niewielkimi wyjątkami). Refleksje na „kultowe” tematy poziomem nie odbiegają od tych, którymi wymienialiśmy się na przerwach w szkole. „A ten Reksio wtedy wyskoczył z budy!, McGyver to był niesamowity, że z zapałki i sznurowadła zmontował łódź podwodną!”, Bareja był niezły!, A w tym filmie ona wypowiedziała takie słynne zdanie! I ja pomyślałam – tak, to jest to”.
Największym problemem wcale nie jest niedostateczne wykształcenie czy doświadczenie młodych twórców kultury – to zawsze można zdobyć lub uzupełnić. Bolesne dla mnie jako odbiorcy jest brak refleksji i chęci doskonalenia się, poszerzania wiedzy, wychodzenia poza sztampy. Nie widzę pokory i szacunku do inteligencji widza. Nie widzę bezstronności, nie widzę profesjonalizmu. Widzę przekonanie o swojej nieomylności, błędy ortograficzne, które czasem aż słychać. Widzę uzurpowanie sobie prawa do narzucania swojego myślenia innym, stronniczość i zaśmiecanie publikatorów mową potoczną, wręcz wulgarną (i nie chodzi mi w tym miejscu o wulgaryzmy, czyli „brzydkie wyrazy”). To ostatnie ma w mniemaniu dziennikarzy świadczyć o wyluzowaniu i „byciu cool”, a w rzeczywistości pokazuje ubóstwo językowe ludzi, którym powierzono pieczę nad piękną polszczyzną.