Odkąd kobiety na szerszą skalę zajęły się wykonywaniem tego jakże odpowiedzialnego i prestiżowego zawodu, pojawiła się w języku polskim przeszkoda nie do przejścia: jak nazwać przedstawicielkę tej profesji. Kiedyś było łatwo – pan sędzia i pani sędzina, jego żona. Któżby tam myślał o kobiecie-sędzi!
Kobietom jednakże zachciało się emancypacji i z czasem coraz skuteczniej wcielały równouprawnienie w życie. Pojawił się problem z nazwami zawodów. Zwykle żeńska forma oznaczała coś innego niż kobietę wykonującą dany zawód (szlifierz-szlifierka, tokarz-tokarka) lub oznaczała inny zawód, właściwy raczej kobietom (sekretarz-sekretarka, maszynista-maszynistka). Niektóre formy tworzone w odpowiedzi na aktualne zapotrzebowanie brzmią sztucznie i czasem zabawnie, często nie zachowując należytej powagi.
Kiedyś używano męskich rzeczowników wyłącznie w formie mianownika, co brzmiało równie sztucznie, jeśli nie bardziej. Ten trend z właściwą sobie maestrią opisała Stefania Grodzieńska w felietonie zamieszczonym w zbiorze Kłania się PRL. „…instruktor doszła do domu. Na schodach natknęła się na listonosz, która wręczyła jej depeszę. Instruktor dała listonosz pięć złotych i gorączkowo przeczytała. Depesza podpisana byłą przez męża: Żegnaj stop uciekam z technik dentystyczny”. (s. 74). Obecnie formy typu psycholożka, filolożka kojarzą się (mi osobiście) bardziej z „loszką” niż z poważnymi paniami z wyższym wykształceniem.
Zapewne powoli ten problem zostanie rozwiązany. Do użycia wejdą nowe bardziej wygodne, lepiej brzmiące formy, albo te, które dziś rażą, osłuchają się i przestaną kłuć w uszy. W związku z tym chciałbym wystąpić z postulatem. Teraz mylące dla wielu jest mówienie o sędziach-kobietach, bo jest ten sędzia i ta sędzia, tego sędziego i tej sędzi itd. W dzisiejszych czasach feminizmu i równouprawnienia kobiety nie przypisują sobie zasług mężów, a raczej starają się „zdobywać tytuł głową”. Nie powiemy dziś o „pani doktorowej”, o „pani generałowej” ani o „pani sędzinie” (wyjątkiem jest „pani prezydentowa”, choć bardziej elegancko powinno się mówić „pierwsza dama”). Dlatego postuluję o przeniesienie znaczenia słowa „sędzina” z nieużywanego „żona sędziego” na coraz powszechniej stosowane „pani sędzia”. Nie ma w tym żadnej obrazy, bo obecnie kobiety raczej nie tytułują się żonami swoich mężów. Poza tym, jeśli intencje są złe, to obrazić kogoś można nawet mówiąc „ten pan”.
Panie Sędziny! Do boju o sprawiedliwość i niezawisłość Sądów Rzeczypospolitej!
Kobietom jednakże zachciało się emancypacji i z czasem coraz skuteczniej wcielały równouprawnienie w życie. Pojawił się problem z nazwami zawodów. Zwykle żeńska forma oznaczała coś innego niż kobietę wykonującą dany zawód (szlifierz-szlifierka, tokarz-tokarka) lub oznaczała inny zawód, właściwy raczej kobietom (sekretarz-sekretarka, maszynista-maszynistka). Niektóre formy tworzone w odpowiedzi na aktualne zapotrzebowanie brzmią sztucznie i czasem zabawnie, często nie zachowując należytej powagi.
Kiedyś używano męskich rzeczowników wyłącznie w formie mianownika, co brzmiało równie sztucznie, jeśli nie bardziej. Ten trend z właściwą sobie maestrią opisała Stefania Grodzieńska w felietonie zamieszczonym w zbiorze Kłania się PRL. „…instruktor doszła do domu. Na schodach natknęła się na listonosz, która wręczyła jej depeszę. Instruktor dała listonosz pięć złotych i gorączkowo przeczytała. Depesza podpisana byłą przez męża: Żegnaj stop uciekam z technik dentystyczny”. (s. 74). Obecnie formy typu psycholożka, filolożka kojarzą się (mi osobiście) bardziej z „loszką” niż z poważnymi paniami z wyższym wykształceniem.
Zapewne powoli ten problem zostanie rozwiązany. Do użycia wejdą nowe bardziej wygodne, lepiej brzmiące formy, albo te, które dziś rażą, osłuchają się i przestaną kłuć w uszy. W związku z tym chciałbym wystąpić z postulatem. Teraz mylące dla wielu jest mówienie o sędziach-kobietach, bo jest ten sędzia i ta sędzia, tego sędziego i tej sędzi itd. W dzisiejszych czasach feminizmu i równouprawnienia kobiety nie przypisują sobie zasług mężów, a raczej starają się „zdobywać tytuł głową”. Nie powiemy dziś o „pani doktorowej”, o „pani generałowej” ani o „pani sędzinie” (wyjątkiem jest „pani prezydentowa”, choć bardziej elegancko powinno się mówić „pierwsza dama”). Dlatego postuluję o przeniesienie znaczenia słowa „sędzina” z nieużywanego „żona sędziego” na coraz powszechniej stosowane „pani sędzia”. Nie ma w tym żadnej obrazy, bo obecnie kobiety raczej nie tytułują się żonami swoich mężów. Poza tym, jeśli intencje są złe, to obrazić kogoś można nawet mówiąc „ten pan”.
Panie Sędziny! Do boju o sprawiedliwość i niezawisłość Sądów Rzeczypospolitej!