Był Dorian Gray, było kilka starszych filmów, funkcjonuje bezlik do dziś powtarzanych seriali – 'Allo 'Allo, Co ludzie powiedzą, Pan wzywał, Milordzie?, Hotel Zacisze – że wymienię tylko kilka najbardziej znanych. Kinematografia i produkcja telewizyjna z Wysp Brytyjskich należą do moich ulubionych. Niestety, w Polsce coraz mniej obecnych. Dlatego z radością witam każdy nowy film zza kanału La Manche, czy jak wolą wyspiarze – zza British Channel.
Kilka miesięcy temu z przyjemnością obejrzałem Oświadczyny po irlandzku (Leap year) – koprodukcję amerykańsko-irlandzką. Poszedłem nie do końca z własnej woli, za to wyszedłem rozbawiony, odprężony i wdzięczny za „przymus”. Kilka dni temu poszedłem na nowy film brytyjski, kompletnie nic o nim nie wiedząc. Po wyjściu z kina jeszcze przez dobre kilkaset metrów nie mogłem powstrzymać wybuchów wesołości, przez co zapewne wyglądałem nader głupio. Mimo to serdecznie polecam. Film nosi tytuł Tamara i mężczyźni (Tamara Drewe).
Tamara to młoda dziennikarka, która po latach wraca do małej miejscowości Ewedown w hrabstwie Dorset w południowej Anglii. Po śmierci matki chce uporządkować sprawy związane z odziedziczonym w spadku domem. W sąsiedztwie mieszka pisarz kryminałów Nicholas, wraz z żoną Beth, którą zdradza nieustannie. Beth prowadzi hotel dla pisarzy, którzy znajdują tu spokój i nabierają sił twórczych, chętnie słuchając rad Nicholasa. Całość obserwują dwie znudzone nastolatki Jody i Casey. Obie zakochane są w perkusiście zespołu indierockowego, Benie, który ma romans z Tamarą. Dziewczynki próbując zwrócić na siebie uwagę rockmana i zabić prowincjonalną nudę, podpalają lont w beczce prochu, jaką jest Ewedown z małymi i dużymi problemami mieszkańców. Im dalej tym straszniej, a zarazem śmieszniej. Zakończenie wbija w fotel, a całość jest przyprawiona specyficznym angielskim humorem, momentami obrazoburczym, czasami mrocznym, niezmiennie ironicznym. Dopełnieniem są piękne zdjęcia zielonych łąk południowo-zachodniej Anglii.
Nie ma co pisać po próżnicy – wielbiciele angielskiego humoru nie mogą tego filmu przegapić. Wobec sztucznych i pretensjonalnych komedii romantycznych produkcji USA, tutaj widz otrzymuje kawał inteligentnej rozrywki, przedstawiających współczesną prowincję angielską (ale czy tylko?) w nieco krzywym zwierciadle i, co cenne, bez sztucznych upiększeń rodem z Hollywood.
Jak już wspomniałem, poszedłem do kina nie wiedząc prawie nic o filmie. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że to był dobry pomysł. Im mniej wiemy o filmie, tym bardziej jesteśmy w stanie się nim zachwycić. W moim przypadku tak to zadziałało. Zachęcam wszystkich do przekonania się o tym na własnej skórze.
Kilka miesięcy temu z przyjemnością obejrzałem Oświadczyny po irlandzku (Leap year) – koprodukcję amerykańsko-irlandzką. Poszedłem nie do końca z własnej woli, za to wyszedłem rozbawiony, odprężony i wdzięczny za „przymus”. Kilka dni temu poszedłem na nowy film brytyjski, kompletnie nic o nim nie wiedząc. Po wyjściu z kina jeszcze przez dobre kilkaset metrów nie mogłem powstrzymać wybuchów wesołości, przez co zapewne wyglądałem nader głupio. Mimo to serdecznie polecam. Film nosi tytuł Tamara i mężczyźni (Tamara Drewe).
Tamara to młoda dziennikarka, która po latach wraca do małej miejscowości Ewedown w hrabstwie Dorset w południowej Anglii. Po śmierci matki chce uporządkować sprawy związane z odziedziczonym w spadku domem. W sąsiedztwie mieszka pisarz kryminałów Nicholas, wraz z żoną Beth, którą zdradza nieustannie. Beth prowadzi hotel dla pisarzy, którzy znajdują tu spokój i nabierają sił twórczych, chętnie słuchając rad Nicholasa. Całość obserwują dwie znudzone nastolatki Jody i Casey. Obie zakochane są w perkusiście zespołu indierockowego, Benie, który ma romans z Tamarą. Dziewczynki próbując zwrócić na siebie uwagę rockmana i zabić prowincjonalną nudę, podpalają lont w beczce prochu, jaką jest Ewedown z małymi i dużymi problemami mieszkańców. Im dalej tym straszniej, a zarazem śmieszniej. Zakończenie wbija w fotel, a całość jest przyprawiona specyficznym angielskim humorem, momentami obrazoburczym, czasami mrocznym, niezmiennie ironicznym. Dopełnieniem są piękne zdjęcia zielonych łąk południowo-zachodniej Anglii.
Nie ma co pisać po próżnicy – wielbiciele angielskiego humoru nie mogą tego filmu przegapić. Wobec sztucznych i pretensjonalnych komedii romantycznych produkcji USA, tutaj widz otrzymuje kawał inteligentnej rozrywki, przedstawiających współczesną prowincję angielską (ale czy tylko?) w nieco krzywym zwierciadle i, co cenne, bez sztucznych upiększeń rodem z Hollywood.
Jak już wspomniałem, poszedłem do kina nie wiedząc prawie nic o filmie. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że to był dobry pomysł. Im mniej wiemy o filmie, tym bardziej jesteśmy w stanie się nim zachwycić. W moim przypadku tak to zadziałało. Zachęcam wszystkich do przekonania się o tym na własnej skórze.