Przejdź do głównej zawartości

Krzyże, tragedie i parady, czyli co nas kręci, co nas podnieca

Ostatni weekend obfitował w wielce ciekawe wydarzenia. Mieszały mi się: walka o krzyż pod Pałacem Prezydenckim, parada równości „Europride" oraz najnowszy film Woody'ego Allena pod polskim tytułem „Co nas kręci, co nas podnieca".

Co najciekawsze, rozwiązanie tych wszystkich bezsensownych kłótni, świętego oburzenia i manifestowania własnej odmienności, znalazłem niespodziewanie właśnie w filmie. Nie powalił mnie na kolana, nie zaskoczył niczym nowym. „Vicky Cristina Barcelona" był filmem o klasę lepszym. „Co nas kręci..." to przeciętny film Allena - niezła rozrywka z elementami zadumy. Ja polecałbym to dzieło uwadze wszystkich ograniczonych bojowników o polskość i katolickość. Drodzy Bojownicy: ludzie są różni. Stwierdzenie jest tak oczywiste i wyświechtane, że samo przytaczanie go jest żenujące. Cóż z tego, gdy do tuby propagandowej dorwali się tacy, którzy tej podstawowej, wydawałoby się, prawdy nie ogarniają.

Dzięki takim rycerzom Maryi w XXI wieku, w dobie telefonów komórkowych, bezprzewodowego Internetu i teleskopu Hubble'a, możliwy jest strach przed usunięciem drewnianej konstrukcji złożonej z dwóch zbitych ze sobą prostopadle desek, która stanęła w centralnym punkcie stolicy z pogwałceniem wszelkich przepisów prawa. To tu możliwe jest urastanie do rangi wiadomości dnia takich sensacji jak znalezienie kawałka tkanki mięśniowej w kielichu mszalnym lub wykonanie nowego ubrania (sukni) dla świętego obrazu. Rewelacjom tym towarzyszy histeryczny pisk fanatyków, że każdy, kto odważy się kwestionować cuda, jest wrogiem Polski i Polaków, heretykiem, komunistą, zomowcem, a w najlepszym wypadku ma kłopoty z myśleniem.

Dlaczego mądrzy ludzie milczą? Czemu boją się histerycznego jazgotu? Czemu myśląca część społeczeństwa daje się terroryzować garstce fanatyków, którzy mówią nam, gdzie jest sacrum, a gdzie profanum?

Bohaterowie Allena potrafią się wyzwolić spod jarzma konwenansów wybierając szczęście swoje i swoich bliskich. Przewracają do góry nogami swoje systemy wartości, myślą, starają się żyć w zgodzie ze sobą i ze światem, nie mówią „nigdy" (przykładna żona staje się rozwiązłą artystką, prowincjonalny maczo odkrywa i oswaja swój homoseksualizm itp.). Życie to nie film, ale czy rozwój świadomości ludzi jest możliwy tylko w bajkach?

PS W niedzielę mija 30 lat od śmierci Władimira Wysockiego. Zamiast wpisu polecam następujący TEKST. Miłej lektury!

Popularne posty z tego bloga

Osnowa i wątek

Dwa układy nitek, z których powstaje tkanina. Nitki muszą być dobrej jakości, muszą też pasować do siebie i być umiejętnie zespolone. Jeśli któryś z tych warunków nie będzie spełniony, tkanina będzie słaba, niskiej jakości, albo po prostu nie do użytku. To dlatego tanie ubrania często po dwóch-trzech praniach nadają się tylko do wytarcia kurzu z półki, bo gdy je założymy, menel pod sklepem częstuje nas bułką. Terminy „wątek” i „osnowa” w przenośnym znaczeniu mogą również odnosić się do literatury, filmu i innych dziedzin twórczości artystycznej (i nie tylko). W kinie i literaturze jest to szczególnie ładna analogia – osnowa fabuły to tło, świat przedstawiony, realia epoki, scenografia; wątek to akcja, przeżycia, problemy i dylematy bohaterów. Aby stworzyć dzieło dobrej jakości należy zadbać o osnowę i wątki, a potem spleść je ze sobą solidnie, a lekko; mocno, lecz finezyjnie. Nie mam tu na myśli równowagi za wszelką cenę, ale właściwy dobór proporcji, w zależności od zamierzonego efek

Nauczyciele

No cóż, nie można ich wkładać do jednego worka. Moich nauczycieli z podstawówki w większości dobrze wspominam. Umieli przekazać wiedzę, choć robili to w sposób staroświecki, niejako rozpędem. Później, w liceum, czasy zaczęły się zmieniać, świat gnał do przodu, a szkoła nie nadążała. Może dlatego większość nauczycieli z mojej szkoły średniej wspominam nie najlepiej. Pędzili z programem, nie tłumaczyli, a zadawali, żonglowali podręcznikami i bez przerwy straszyli, zrzucając na uczniów całą odpowiedzialność za wynik nauczania. Efekt był taki, że każdy robił co mógł, aby ten wynik na papierze wyglądał zadowalająco. Co tam kogo zadowalało, to zupełnie inna sprawa. Języki – polski jakoś sobie trwał, obce, to szkoły językowe, do których uczęszczało wielu uczniów. Szkoła nie była miejscem, gdzie można się było nauczyć języka obcego – wynikało to nawet z przewidzianych w planie godzin bodaj 4 lub 5 godzin tygodniowo na dwa języki obce. Historia – po łebkach, przesadne rozwodzenie się nad

(Pół)analfabeci są wśród nas albo zdewaluowany magister

Matura sprzed kilkudziesięciu lat ma większą wartość niż obecny tytuł magistra. To smutne w swej istocie przekonanie wezbrało we mnie po długim czasie obserwacji posiadaczy obu wymienionych wyżej dyplomów. Jednym z wyznaczników mojego założenia jest obserwowany sposób pisania, czy szerzej, wyrażania myśli. To, jak człowiek pisze, pokazuje sposób myślenia, konstruowania sądów, a także umiejętność rozumienia i nazywania rzeczywistości. Jest jeszcze myślenie abstrakcyjne, ale wydaje mi się, że to już wyższa matematyka. Spotykam na swej drodze ludzi starszych ode mnie o dwadzieścia i więcej lat, z różnym wykształceniem – wielu ze średnim. Te osoby są zwykle oczytane, zorientowane w kulturze i sztuce XX wieku, a komunikując się pisemnie wyrażają się spójnie i w dobrym, a co najmniej przyzwoitym stylu. Jeszcze matura, którą ja zdałem jakieś półtorej dekady temu, wymagała od abiturienta napisania spójnego tekstu na 5-10 stron papieru podaniowego (był to arkusz A3 w kratkę, złożony na pół daw