Znajomi twierdzą, że jestem dziwny, gdy oświadczam im, że lubię jesień. Niekoniecznie „złotą polską". Lubię wczesną jesień, kiedy dni są jeszcze długie i dość ciepłe, ale poranki już witają mnie mgłą. To wilgoć, przyjemna, rześka, ale nie chłodna, nastraja mnie pozytywnie. Wiatr nie jest już tak ciepły, ale niesie ze sobą resztki lata. Liście ostatkiem sił trzymają się drzew, te słabsze już chrzęszczą pod nogami. Najpiękniejsze jednak we wczesnej jesieni są wieczory przy ognisku. Siedzimy w ciepłych swetrach, a we włosach gnieździ się dym - pachnący szyszkami i szczypiący w oczy. Przy takim wieczornym ognisku nie pieczemy kiełbasek, najwyżej zagrzebujemy ziemniaki w popiele. Nie o grillowanie, ani o konsumpcję tutaj chodzi; celem jest degustacja. Piwo ze schłodzonej wilgotnym jesiennym powietrzem puszki nigdzie indziej tak nie smakuje. (Czy ktoś pamięta jeszcze markę „10,5" albo „EB"?). Wtedy jeszcze niemal zakazane, więc delektowaliśmy się nim w zachwycie. Czasem ktoś przywlókł ze sobą gitarę. Profanowaliśmy wtedy piękne pieśni Dylana, Claptona i Starego Dobrego Małżeństwa. Oczywiście nie mogło zabraknąć Autobiografii ani Teksańskiego (pierwszej piosenki każdego szarpidruta w latach 90.).
Bywały też nocne jesienne przechadzki w gronie szkolnych przyjaciół, rozmowy o życiu, wartościach, spory o wiarę lub jej brak, wstydliwe wyznania i krępujące milczenie... Był też zapomniany zwyczaj pisania listów. Niekoniecznie trzeba było je wysyłać, często przekazywane były z ręki do reki - epistola enim non erubescit.
Jesień była zawsze dla mnie momentem wytchnienia, odpoczynku po wakacjach, zanim jarzmo szkolnej/studenckiej codzienności zacznie naprawdę ciążyć (a zaczynało z reguły z początkiem listopada). A więc wieczór jeszcze beztroski, jeszcze można się powłóczyć, zapalić (ognisko) i wypić (przeważnie piwo - czasy innych trunków dopiero nadejdą).
Dziś zamiast ogniska pali się głównie grill, a piwo pije się ze szklanek siedząc za stołem w domu lub knajpie. Na włóczenie się nie ma ochoty, bo dzieci płaczą, a rano trzeba do pracy. Z imprez pozostały wesela i ostatnie obchodzone urodziny (po trzydziestce lepiej się już do wieku nie przyznawać). Lepiej sytuowani wspomną wieczory przy ognisku gapiąc się we wkład kominkowy, reszcie musi wystarczyć kuchenka gazowa i spacer po piwo przed transmisją meczu reprezentacji.
Jakie to głupoty człowiekowi do łba przychodzą, gdy po fali „upałów tysiąclecia" nagle spadnie deszcz i temperatura...
Bywały też nocne jesienne przechadzki w gronie szkolnych przyjaciół, rozmowy o życiu, wartościach, spory o wiarę lub jej brak, wstydliwe wyznania i krępujące milczenie... Był też zapomniany zwyczaj pisania listów. Niekoniecznie trzeba było je wysyłać, często przekazywane były z ręki do reki - epistola enim non erubescit.
Jesień była zawsze dla mnie momentem wytchnienia, odpoczynku po wakacjach, zanim jarzmo szkolnej/studenckiej codzienności zacznie naprawdę ciążyć (a zaczynało z reguły z początkiem listopada). A więc wieczór jeszcze beztroski, jeszcze można się powłóczyć, zapalić (ognisko) i wypić (przeważnie piwo - czasy innych trunków dopiero nadejdą).
Dziś zamiast ogniska pali się głównie grill, a piwo pije się ze szklanek siedząc za stołem w domu lub knajpie. Na włóczenie się nie ma ochoty, bo dzieci płaczą, a rano trzeba do pracy. Z imprez pozostały wesela i ostatnie obchodzone urodziny (po trzydziestce lepiej się już do wieku nie przyznawać). Lepiej sytuowani wspomną wieczory przy ognisku gapiąc się we wkład kominkowy, reszcie musi wystarczyć kuchenka gazowa i spacer po piwo przed transmisją meczu reprezentacji.
Jakie to głupoty człowiekowi do łba przychodzą, gdy po fali „upałów tysiąclecia" nagle spadnie deszcz i temperatura...