Miała to być walka stulecia. Reklamowana była na wiele miesięcy wcześniej. Media podgrzewały atmosferę spekulując, kto wygra - czy Adamek, mistrz z niższej kategorii wagowej, czy Gołota, ciężki, powolny, mający swoje lata, ale zaskakujący kibiców na każdym kroku. Wreszcie nadszedł długo oczekiwany dzień. Odbyło się sześć walk, w tym TA NAJWAŻNIEJSZA. Oprawa artystyczna zapierała dech w piersiach. Świetności wydarzeniu nadał konferansjer Ibisz. Całość była na pewno sukcesem medialnym i finansowym.
Pięć pierwszych walk stało na wysokim poziomie. Zaproszono bardzo dobrych bokserów, którzy „wiedzą z czego żyją". Były zwycięstwa na punkty i przed czasem, zdarzył się nawet remis. Oczywiście można ten sport lubić albo nie i podważać sens całego zamieszania, jednak nie to jest najważniejsze. Niezrozumiałą wydaje mi się sytuacja, w której do walki wystawia się boksera, który relatywnie niewiele w karierze osiągnął, udało mu się za to widowiskowo przegrać wszystkie ważne pojedynki. Nie rozumiem dlaczego Gołota był promowany jako mistrz i bokser wszechczasów. A już zupełnie nie mam pojęcia, czemu kibice kupują ten kit.
Staram się śledzić wydarzenia sportowe i co nieco wiem o różnych dyscyplinach, zawodach i zawodnikach. Nie śmiałbym jednak nazywać siebie znawcą. Mając w pamięci karierę Gołoty w ciągu ostatnich kilku lat, nie mogłem sobie wyobrazić, jakim cudem mógłby on stawić czoła kilkukrotnemu mistrzowi świata i jednemu z najwaleczniejszych współczesnych bokserów. Adamek potrafi zadawać ciosy i nie boi się ich przyjmować - Gołota to powolny zawodnik, zwany w żargonie podwórkowym „jednostrzałowcem", co udowodnił walcząc z Lewisem, Brewsterem, Austinem i Tysonem. Starcie Gołota-Adamek uważałem za rozstrzygnięte jeszcze przed pierwszym gongiem i mam wiele satysfakcji, że moje analizy okazały się trafne.
Czemu jednak wielcy znawcy boksu, komentatorzy, trenerzy i zawodnicy zgodnie wyśpiewywali peany na cześć Gołoty? (Rekord pobił komentator Polsatu, który mówił (mniej więcej): „żeby poznać Gołotę, nie wystarczy nawet ocean soli zjedzony wspólnie, on jest po prostu nieodgadniony, nie wiadomo, czym nas dziś jeszcze zaskoczy", a w tym samym momencie Adamek robił boskiemu „Endrju" tatar z gęby i wycierał nim deski na ringu). Co powoduje tę nieustającą sympatię do zawodnika, który znany jest głównie z błyskawicznie przegrywanych walk i niesportowego zachowania (kiedyś uderzenie poniżej pasa zwano „ciosem Gołoty")? Czemu eksperci i kibice kurczowo trzymają się złudzenia, że Gołota zostanie mistrzem świata, że wreszcie przyjdzie czas na pasmo jego wspaniałych zwycięstw?
Podobnie, nawiasem mówiąc, wygląda nasze uwielbienie dla piłkarzy nożnych. Reprezentacja wygrywa rzadko albo wcale, kluby naszej ekstraklasy regularnie odpadają w eliminacjach do europejskich rozgrywek pucharowych, ale i tak wieści o rodzimym futbolu są zawsze najważniejsze i najgorliwiej rozpowszechniane. O sukcesach naszych siatkarzy, żużlowców, czy szczypiornistów mówi się ciszej, jakby te dyscypliny były gorsze, niepoważne. Wolimy emocjonować się nikłą szansą awansu do futbolowych mistrzostw świata, niż realnym zwycięstwem siatkarzy w mistrzostwach Europy.
Mechanizm wygląda następująco - Gołota i piłkarze to alter ego przeciętnego Polaka. Mają wielkie nadzieje i świetlane plany, jednak zawsze najgorzej wychodzi ich realizacja. Trzeba im zatem kibicować, świętować nieliczne zwycięstwa i wołać „nic się nie stało" po częstych porażkach. Adamek i Małysz są mistrzami, odnoszą sukcesy, im kibicujemy, bo zdobywają mistrzostwo i sławę „dla ojczyzny". Gdy tylko przestają wygrywać, należy ich spostponować, obrzucić wyzwiskami i krzyczeć, że „udawali mistrzów, a tu proszę, przegrali, więc niech zmienią zawód, najlepiej na czyścicieli toalet". Tych ubóstwianych nieudaczników nikt tak gorliwie nie wysyłał do brudnej roboty, jak Małysza, Otylii Jędrzejczak, a ostatnio dwukrotnej mistrzyni Europy Doroty Świeniewicz, co zresztą doprowadziło tę wybitną zawodniczkę do rezygnacji z gry w kadrze.
Niewiele nam się w życiu udaje, niewiele mamy siły i zapału, by się doskonalić. Robimy wokół siebie dużo szumu, mamy pewną minę i kategoryczny ton. Znamy się na wszystkim. Efekty naszych działań niestety mocno odstają od tej niezłomnej postawy. Wtedy wycofujemy się po cichu, by po chwili znów występować w roli nieomylnego i jedynego sprawiedliwego. Takie postawy można zaobserwować niemal wszędzie - w rządzie w sejmie, ogólnie w polityce, w showbiznesie, tam gdzie potrzebny jest profesjonalizm, a zastępuje go amatorszczyzna.
O pięciu pozostałych walkach gazety i telewizje milczą, choć występowali w nich bokserzy ze sporym dorobkiem na ringach polskich i międzynarodowych (Zegan, Jonak, Kostecki, by wymienić najważniejszych). Ekscytują się za to sportowym emerytem bez osiągnięć, który dał się obić mistrzowi i zainkasował przypuszczalnie największe honorarium. Nieważne, że nic nie wygrał, on i tak jest największym bokserem wszech czasów!!!
Pozostaje pytanie - DLACZEGO?!?!?!?!
Pięć pierwszych walk stało na wysokim poziomie. Zaproszono bardzo dobrych bokserów, którzy „wiedzą z czego żyją". Były zwycięstwa na punkty i przed czasem, zdarzył się nawet remis. Oczywiście można ten sport lubić albo nie i podważać sens całego zamieszania, jednak nie to jest najważniejsze. Niezrozumiałą wydaje mi się sytuacja, w której do walki wystawia się boksera, który relatywnie niewiele w karierze osiągnął, udało mu się za to widowiskowo przegrać wszystkie ważne pojedynki. Nie rozumiem dlaczego Gołota był promowany jako mistrz i bokser wszechczasów. A już zupełnie nie mam pojęcia, czemu kibice kupują ten kit.
Staram się śledzić wydarzenia sportowe i co nieco wiem o różnych dyscyplinach, zawodach i zawodnikach. Nie śmiałbym jednak nazywać siebie znawcą. Mając w pamięci karierę Gołoty w ciągu ostatnich kilku lat, nie mogłem sobie wyobrazić, jakim cudem mógłby on stawić czoła kilkukrotnemu mistrzowi świata i jednemu z najwaleczniejszych współczesnych bokserów. Adamek potrafi zadawać ciosy i nie boi się ich przyjmować - Gołota to powolny zawodnik, zwany w żargonie podwórkowym „jednostrzałowcem", co udowodnił walcząc z Lewisem, Brewsterem, Austinem i Tysonem. Starcie Gołota-Adamek uważałem za rozstrzygnięte jeszcze przed pierwszym gongiem i mam wiele satysfakcji, że moje analizy okazały się trafne.
Czemu jednak wielcy znawcy boksu, komentatorzy, trenerzy i zawodnicy zgodnie wyśpiewywali peany na cześć Gołoty? (Rekord pobił komentator Polsatu, który mówił (mniej więcej): „żeby poznać Gołotę, nie wystarczy nawet ocean soli zjedzony wspólnie, on jest po prostu nieodgadniony, nie wiadomo, czym nas dziś jeszcze zaskoczy", a w tym samym momencie Adamek robił boskiemu „Endrju" tatar z gęby i wycierał nim deski na ringu). Co powoduje tę nieustającą sympatię do zawodnika, który znany jest głównie z błyskawicznie przegrywanych walk i niesportowego zachowania (kiedyś uderzenie poniżej pasa zwano „ciosem Gołoty")? Czemu eksperci i kibice kurczowo trzymają się złudzenia, że Gołota zostanie mistrzem świata, że wreszcie przyjdzie czas na pasmo jego wspaniałych zwycięstw?
Podobnie, nawiasem mówiąc, wygląda nasze uwielbienie dla piłkarzy nożnych. Reprezentacja wygrywa rzadko albo wcale, kluby naszej ekstraklasy regularnie odpadają w eliminacjach do europejskich rozgrywek pucharowych, ale i tak wieści o rodzimym futbolu są zawsze najważniejsze i najgorliwiej rozpowszechniane. O sukcesach naszych siatkarzy, żużlowców, czy szczypiornistów mówi się ciszej, jakby te dyscypliny były gorsze, niepoważne. Wolimy emocjonować się nikłą szansą awansu do futbolowych mistrzostw świata, niż realnym zwycięstwem siatkarzy w mistrzostwach Europy.
Mechanizm wygląda następująco - Gołota i piłkarze to alter ego przeciętnego Polaka. Mają wielkie nadzieje i świetlane plany, jednak zawsze najgorzej wychodzi ich realizacja. Trzeba im zatem kibicować, świętować nieliczne zwycięstwa i wołać „nic się nie stało" po częstych porażkach. Adamek i Małysz są mistrzami, odnoszą sukcesy, im kibicujemy, bo zdobywają mistrzostwo i sławę „dla ojczyzny". Gdy tylko przestają wygrywać, należy ich spostponować, obrzucić wyzwiskami i krzyczeć, że „udawali mistrzów, a tu proszę, przegrali, więc niech zmienią zawód, najlepiej na czyścicieli toalet". Tych ubóstwianych nieudaczników nikt tak gorliwie nie wysyłał do brudnej roboty, jak Małysza, Otylii Jędrzejczak, a ostatnio dwukrotnej mistrzyni Europy Doroty Świeniewicz, co zresztą doprowadziło tę wybitną zawodniczkę do rezygnacji z gry w kadrze.
Niewiele nam się w życiu udaje, niewiele mamy siły i zapału, by się doskonalić. Robimy wokół siebie dużo szumu, mamy pewną minę i kategoryczny ton. Znamy się na wszystkim. Efekty naszych działań niestety mocno odstają od tej niezłomnej postawy. Wtedy wycofujemy się po cichu, by po chwili znów występować w roli nieomylnego i jedynego sprawiedliwego. Takie postawy można zaobserwować niemal wszędzie - w rządzie w sejmie, ogólnie w polityce, w showbiznesie, tam gdzie potrzebny jest profesjonalizm, a zastępuje go amatorszczyzna.
O pięciu pozostałych walkach gazety i telewizje milczą, choć występowali w nich bokserzy ze sporym dorobkiem na ringach polskich i międzynarodowych (Zegan, Jonak, Kostecki, by wymienić najważniejszych). Ekscytują się za to sportowym emerytem bez osiągnięć, który dał się obić mistrzowi i zainkasował przypuszczalnie największe honorarium. Nieważne, że nic nie wygrał, on i tak jest największym bokserem wszech czasów!!!
Pozostaje pytanie - DLACZEGO?!?!?!?!