Jakże pouczające mogą być wycieczki do hipermarketów i centrów handlowych, a także na zwykłe targowiska! Odwiedziłem jeden z tych przybytków handlu i rozrywki w weekend. Tym razem rzuciło mi się w oczy jedno stoisko. Z pozoru nic specjalnego: proszki do prania, płyny do płukania, inne środki czystości. Z bliska dostrzegłem jeszcze: wafelki, batoniki, czekolady, inne słodycze. Pierwszy błysk: dziwne to zestawienie. Pierwsze skojarzenie: dzieciństwo i kolorowe opakowania przywożone przez ciocię lub wujka zza Żelaznej Kurtyny. Patrzę jeszcze bliżej - na opakowaniach tylko niemieckie napisy. Faktycznie, jak z dzieciństwa!
Patrząc na te niemieckie produkty na polskim bazarze, wróciłem myślami do młodych lat, kiedy byłem zafascynowany kolorami i różnorodnością towarów. Ówczesne produkty polskie były szare i nieciekawe, zresztą były wtedy ze trzy rodzaje proszku do prania, jeden płyn do płukania, mydło „wczasowe" i szampon „zielone jabłuszko". No dobrze, ale obecnie mamy w Polsce te same marki, co w Europie, sklepy pełne różnorodnych artykułów, opisanych po polsku, z instrukcją i podanym składem, wygodnie i profesjonalnie. Po co zatem ktoś przywozi te same produkty z Niemiec i sprzedaje w Polsce, a co dziwniejsze, czemu znajduje kupców?
Nie sprawdzałem cen, ale z logicznego punktu widzenia, nie mogą być tańsze produkty sprowadzone indywidualnie od produkowanych na miejscu przez koncern. Zatem nie o cenę prawdopodobnie chodzi. W takim razie może o to wrażenie, które mnie samego ogarnęło na widok kolorowych pudełek i obcobrzmiących napisów, może o przekonanie, że co zachodnie, to lepsze?
Okazuje się, że jesteśmy - wedle wieści gminnej - oszukiwani. Kilka osób, z którymi rozmawiałem twierdziło, że polscy producenci zachodnich proszków do prania oszukują klientów i sprzedają proszki o innym składzie, które źle piorą odzież. Niektórzy już od kilku miesięcy kupują sprowadzane na zamówienie proszki, lub - mając taką możliwość - przywożą sobie zapas zza Odry. Niemców koncerny nie oszukują, przez co Niemcy chodzą w czystszych ubraniach, wyglądają lepiej, są bardziej zadbani, przez co bogatsi.
Muszę zmartwić wyznających taki pogląd. Podobne jak założenie surduta i melonika małpie nie zrobi z niej angielskiego arystokraty, tak od prania odzieży w niemieckich proszkach nie przybędzie nam postawy obywatelskiej ani niemieckiego dobrobytu.
Patrząc na te niemieckie produkty na polskim bazarze, wróciłem myślami do młodych lat, kiedy byłem zafascynowany kolorami i różnorodnością towarów. Ówczesne produkty polskie były szare i nieciekawe, zresztą były wtedy ze trzy rodzaje proszku do prania, jeden płyn do płukania, mydło „wczasowe" i szampon „zielone jabłuszko". No dobrze, ale obecnie mamy w Polsce te same marki, co w Europie, sklepy pełne różnorodnych artykułów, opisanych po polsku, z instrukcją i podanym składem, wygodnie i profesjonalnie. Po co zatem ktoś przywozi te same produkty z Niemiec i sprzedaje w Polsce, a co dziwniejsze, czemu znajduje kupców?
Nie sprawdzałem cen, ale z logicznego punktu widzenia, nie mogą być tańsze produkty sprowadzone indywidualnie od produkowanych na miejscu przez koncern. Zatem nie o cenę prawdopodobnie chodzi. W takim razie może o to wrażenie, które mnie samego ogarnęło na widok kolorowych pudełek i obcobrzmiących napisów, może o przekonanie, że co zachodnie, to lepsze?
Okazuje się, że jesteśmy - wedle wieści gminnej - oszukiwani. Kilka osób, z którymi rozmawiałem twierdziło, że polscy producenci zachodnich proszków do prania oszukują klientów i sprzedają proszki o innym składzie, które źle piorą odzież. Niektórzy już od kilku miesięcy kupują sprowadzane na zamówienie proszki, lub - mając taką możliwość - przywożą sobie zapas zza Odry. Niemców koncerny nie oszukują, przez co Niemcy chodzą w czystszych ubraniach, wyglądają lepiej, są bardziej zadbani, przez co bogatsi.
Muszę zmartwić wyznających taki pogląd. Podobne jak założenie surduta i melonika małpie nie zrobi z niej angielskiego arystokraty, tak od prania odzieży w niemieckich proszkach nie przybędzie nam postawy obywatelskiej ani niemieckiego dobrobytu.