Zacząłem ostatnio oglądać program „Mała Czarna". Trzy panie prowadzące zapraszają czwartą panią i dyskutują wspólnie o sprawach ważnych dla kobiet i nie tylko. Program zaplanowany jest w ten sposób, że na podejmowany temat zawsze zarysowują się dwa przeciwstawne poglądy. Jedna pani jest za, druga przeciw, trzecia stara się moderować dyskusję, a osoba zaproszona opowiada się po którejś ze stron, lub z lekką drwiną w oczach przysłuchuje się dyskusji zacietrzewionych gospodyń programu.
W jednym z ubiegłotygodniowych wydań „Małej Czarnej" panie wprawiły mnie w zadumę nad sprawami małżeństwa, macierzyństwa i rodziny. Pierwszy pogląd: „Seks - tylko po ślubie, małżeństwo - na całe życie, kobieta służąca mężczyźnie". Pogląd drugi: „Wolność, równość, rozpasanie, ekscytacja, szaleństwo, unikanie nudy". Wszystko w porządku, ja też mam prawo do własnego poglądu, mogę podyskutować z oboma punktami widzenia.
Jednak człowiek uczy się całe życie. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, co następuje: a może to media, w tym „Mała Czarna", powodują takie rozterki? Człowiek ma najrozmaitsze pomysły na życie, a media dostarczają ich coraz więcej, dając do zrozumienia, że wszystko jest możliwe i każdy sposób na życie jest lekki, łatwy, przyjemny i (naturalnie) ekscytujący. Taki skołowany człowiek boi się podejmować decyzje (o dziecku, rodzinie itp.) bo każda oznacza jakieś ograniczenie. Czasem - co gorsza - żyje w sposób ekscytujący, nie zastanawiając się nad odpowiedzialnością za swoje czyny. Bojąc się ograniczeń, podejmując nieprzemyślane decyzje wielu ludzi żyje kolorowym światem mediów, a realne życie przepływa przez palce, nie wiadomo nawet kiedy.
Mateusz z Dróg wolności J.P. Sartre'a - otoczony w okopach przez wroga, z kilkoma nabojami w magazynku - zdaje sobie sprawę, że przegrał życie, bo marząc o wielkich przygodach i bohaterskich czynach, przeoczył miłość, przyjaźń i wszelkie małe przyjemności, na których opiera się codzienność. Przed śmiercią wystrzelił ostatnie naboje: (cytat z pamięci, na pewno niedokładny) „jeden za nienapisaną książkę, drugi za Afrykę, którą tak chciał zobaczyć, trzeci za niepowodzenia w życiu zawodowym..."
Kolorowe „wyższe sfery" były, są i będą. Spróbujmy zdać sobie sprawę, że to my, zwykli ludzie, jesteśmy im (jako widownia) potrzebni. Oni jedynie stwarzają nam iluzję, która czyni więcej złego, niż dobrego.
W jednym z ubiegłotygodniowych wydań „Małej Czarnej" panie wprawiły mnie w zadumę nad sprawami małżeństwa, macierzyństwa i rodziny. Pierwszy pogląd: „Seks - tylko po ślubie, małżeństwo - na całe życie, kobieta służąca mężczyźnie". Pogląd drugi: „Wolność, równość, rozpasanie, ekscytacja, szaleństwo, unikanie nudy". Wszystko w porządku, ja też mam prawo do własnego poglądu, mogę podyskutować z oboma punktami widzenia.
Jednak człowiek uczy się całe życie. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, co następuje: a może to media, w tym „Mała Czarna", powodują takie rozterki? Człowiek ma najrozmaitsze pomysły na życie, a media dostarczają ich coraz więcej, dając do zrozumienia, że wszystko jest możliwe i każdy sposób na życie jest lekki, łatwy, przyjemny i (naturalnie) ekscytujący. Taki skołowany człowiek boi się podejmować decyzje (o dziecku, rodzinie itp.) bo każda oznacza jakieś ograniczenie. Czasem - co gorsza - żyje w sposób ekscytujący, nie zastanawiając się nad odpowiedzialnością za swoje czyny. Bojąc się ograniczeń, podejmując nieprzemyślane decyzje wielu ludzi żyje kolorowym światem mediów, a realne życie przepływa przez palce, nie wiadomo nawet kiedy.
Mateusz z Dróg wolności J.P. Sartre'a - otoczony w okopach przez wroga, z kilkoma nabojami w magazynku - zdaje sobie sprawę, że przegrał życie, bo marząc o wielkich przygodach i bohaterskich czynach, przeoczył miłość, przyjaźń i wszelkie małe przyjemności, na których opiera się codzienność. Przed śmiercią wystrzelił ostatnie naboje: (cytat z pamięci, na pewno niedokładny) „jeden za nienapisaną książkę, drugi za Afrykę, którą tak chciał zobaczyć, trzeci za niepowodzenia w życiu zawodowym..."
Kolorowe „wyższe sfery" były, są i będą. Spróbujmy zdać sobie sprawę, że to my, zwykli ludzie, jesteśmy im (jako widownia) potrzebni. Oni jedynie stwarzają nam iluzję, która czyni więcej złego, niż dobrego.