Wszelkie loterie, konkursy audiotele i inne tym podobne maszynki do wyciągania pieniędzy zdążyły już na dobre wtopić się w krajobraz rodzimych mediów elektronicznych. Były już „nagrody bez losowania", „każdy kupon wygrywa" i inne „chuyty matetindode", że zacytuję klasyków. Były już kolekcje do skompletowania, zagadki do rozwiązania i niezmiennie bardzo atrakcyjne nagrody do wygrania.
Pragnienie łatwej wygranej jest silnie związane z chrześcijańską wiarą w cuda i chęcią bogacenia się bez wysiłku, przy jednoczesnym braku etosu pracy. W naszym katolickim kraju ta wiara w połączeniu z biedą daje znakomite podłoże do prowadzenia działalności typu „zadzwoń i wygraj".
Szczególną formą wyłudzania pieniędzy stały się gry esemesowe oraz programy, w których widzowie dzwonią do studia i odgadują, dajmy na to, hasło pięcioliterowe z odsłoniętymi trzema literami i z podpowiedzią. Widzowie dzwonią i słuchają muzyki za jedyne 3,66 +VAT za minutę, a kilku szczęśliwców dostępuje zaszczytu odgadnięcia hasła i wygrania kilkuset złotych.
Czarę goryczy i obrzydzenia, jakie odczuwam wobec takich programów, przelała loteria, którą od kilku tygodni z zażenowaniem obserwuję. Znany aktor informuje, że należy wysłać darmowy esemes, by wygrać kilka tysięcy złotych. W reklamówce pojawiają się szczęśliwi zwycięzcy, jest pieczątka „Zezwolenie Ministerstwa Finansów" i napis DARMOWY zajmujący pół ekranu i widniejący przez cały czas trwania spotu.
Właśnie ten wyraz żenuje mnie najbardziej. Małym druczkiem, który pojawia się na kilka sekund u dołu ekranu, jest bowiem napisane, że darmowa jest tylko rejestracja, a później należy wysyłać kolejne esemesy, płatne około 4 złociszy od sztuki (oczywiście im więcej esemesów, tym większa szansa wygranej). Twarzy temu przedsięwzięciu użyczył znany z telenoweli aktor, grający tam prawego i akuratnego ojca rodziny, który zawsze postępuje zgodnie z zasadami. Wzbudza on dodatkowo zaufanie wśród dużej części społeczeństwa, zatracającego poczucie granicy między rzeczywistością a światem seriali.
Proponuję zorganizować taki konkurs, najlepiej w jakimś biednym, afrykańskim kraju: „Wyślij nam kromkę chleba, a będziesz miał szansę wygrać cały bochenek", plus wizerunki szczęśliwych, obżartych zwycięzców. Małym druczkiem należy dodać, że kromka musi być posmarowana masłem i grubą warstwą kawioru.
Że skandal, że igranie ludzkimi nadziejami, że nieetyczność? Mylicie się - to jest „szołbiznes".
P.S. Przypomniał mi się epizod z powieści Głowa na tranzystorach Hanny Ożogowskej, w którym Marcin i Kostek organizują cyrk i jako rzadkie, egzotyczne zwierzę, prezentują młodszym kolegom (za opłatą) pływaka żółtobrzeżka (Dytiscus marginalis), pospolitego chrząszcza wodnego. Później dowiadują się, że wyłudzali pieniądze od maluchów i ponoszą zasłużoną karę. Dziś młodzież chyba już by nie zrozumiała istoty problemu, a sama akcja byłaby odebrana jako świetny przykład przedsiębiorczości młodych ludzi. Ech...
Pragnienie łatwej wygranej jest silnie związane z chrześcijańską wiarą w cuda i chęcią bogacenia się bez wysiłku, przy jednoczesnym braku etosu pracy. W naszym katolickim kraju ta wiara w połączeniu z biedą daje znakomite podłoże do prowadzenia działalności typu „zadzwoń i wygraj".
Szczególną formą wyłudzania pieniędzy stały się gry esemesowe oraz programy, w których widzowie dzwonią do studia i odgadują, dajmy na to, hasło pięcioliterowe z odsłoniętymi trzema literami i z podpowiedzią. Widzowie dzwonią i słuchają muzyki za jedyne 3,66 +VAT za minutę, a kilku szczęśliwców dostępuje zaszczytu odgadnięcia hasła i wygrania kilkuset złotych.
Czarę goryczy i obrzydzenia, jakie odczuwam wobec takich programów, przelała loteria, którą od kilku tygodni z zażenowaniem obserwuję. Znany aktor informuje, że należy wysłać darmowy esemes, by wygrać kilka tysięcy złotych. W reklamówce pojawiają się szczęśliwi zwycięzcy, jest pieczątka „Zezwolenie Ministerstwa Finansów" i napis DARMOWY zajmujący pół ekranu i widniejący przez cały czas trwania spotu.
Właśnie ten wyraz żenuje mnie najbardziej. Małym druczkiem, który pojawia się na kilka sekund u dołu ekranu, jest bowiem napisane, że darmowa jest tylko rejestracja, a później należy wysyłać kolejne esemesy, płatne około 4 złociszy od sztuki (oczywiście im więcej esemesów, tym większa szansa wygranej). Twarzy temu przedsięwzięciu użyczył znany z telenoweli aktor, grający tam prawego i akuratnego ojca rodziny, który zawsze postępuje zgodnie z zasadami. Wzbudza on dodatkowo zaufanie wśród dużej części społeczeństwa, zatracającego poczucie granicy między rzeczywistością a światem seriali.
Proponuję zorganizować taki konkurs, najlepiej w jakimś biednym, afrykańskim kraju: „Wyślij nam kromkę chleba, a będziesz miał szansę wygrać cały bochenek", plus wizerunki szczęśliwych, obżartych zwycięzców. Małym druczkiem należy dodać, że kromka musi być posmarowana masłem i grubą warstwą kawioru.
Że skandal, że igranie ludzkimi nadziejami, że nieetyczność? Mylicie się - to jest „szołbiznes".
P.S. Przypomniał mi się epizod z powieści Głowa na tranzystorach Hanny Ożogowskej, w którym Marcin i Kostek organizują cyrk i jako rzadkie, egzotyczne zwierzę, prezentują młodszym kolegom (za opłatą) pływaka żółtobrzeżka (Dytiscus marginalis), pospolitego chrząszcza wodnego. Później dowiadują się, że wyłudzali pieniądze od maluchów i ponoszą zasłużoną karę. Dziś młodzież chyba już by nie zrozumiała istoty problemu, a sama akcja byłaby odebrana jako świetny przykład przedsiębiorczości młodych ludzi. Ech...