Dziś mija 17 lat od śmierci jednego z najgenialniejszych twórców kultury popularnej. Człowieka, który wytyczył szlak następnym pokoleniom komików i satyryków, wynalazł wiele nowych technik i sposobów tworzenia programu telewizyjnego. 20 kwietnia 1992 roku zmarł Benny Hill.
Naprawdę nazywał się Alfred Hawthorn Hill. Urodził się 21 stycznia 1924 w Southampton na południu Anglii. W 1955 roku rozpoczął produkcję swojego pierwszego programu satyrycznego pod tytułem „The Benny Hill Faking Show". Niemal od razu zdobył wielką popularność, którą cieszył się do końca lat 80. Nie założył rodziny, mieszkał w wynajętym mieszkaniu niedaleko studia telewizyjnego. Nie będę daleki od prawdy, jeśli wysunę przypuszczenie, że programy były jego prawdziwym życiem, a cała reszta - tylko dodatkiem, niezbędnym do egzystencji w społeczeństwie.
„Benny Hill" jest pierwszym zagranicznym programem rozrywkowym, jaki pamiętam z dzieciństwa (nie dam głowy, ale wydaje mi się, że po raz pierwszy pojawił się w magazynie „Bliżej świata", prezentującym wybrane programy telewizyjne z krajów kapitalistycznych). Muszę przyznać, że to Benny (wespół z Olgą Lipińską i Bohdanem Smoleniem) kształtował moje poczucie humoru. Pamiętam niecierpliwe oczekiwanie w niedzielne popołudnia na kolejną porcję żartów, gagów i skeczy z obowiązkowym klepaniem łysej głowy Jacka Wrighta. W szkole w tym czasie krążyła pogróżka: „Uważaj, bo ci zrobię benyhila!". Jego czasem genialne, a czasem wręcz prymitywne skecze bawiły, ale też otwierały umysł widza, łamały stereotypowe myślenie o sprawach ważnych. Zarzucano Hillowi, że jego żarty są seksistowskie, gdy tymczasem on się właśnie z seksizmu nabijał, wcielając się w role mężów-kretynów, obleśnie gapiących się na młode dziewczyny i z bólem znoszących towarzystwo „barchanowych żon".
Pod koniec lat 80. formuła programu nieco się zestarzała, pojawiły się także protesty ze strony politycznie poprawnych krytyków. Niedługo potem Hill zmarł w wynajętym mieszkaniu. Jego zwłoki odnalazł kilka dni później sąsiad.
W Polsce Benny Hill pojawił się, gdy na zachodzie jego czas dobiegał końca. Był odmianą, pierwszą lekcją humoru angielskiego, dobrym wstępem do „Monty Pythona" i „Jasia Fasoli" oraz seriali: „'Allo, 'allo", „Co ludzie powiedzą", „Pan wzywał, Milordzie?", „Hotel Zacisze" i wielu innych. Zapomniany nieco przez krytyków i znawców kultury, nie zniknął całkiem z ekranów. Od czasu do czasu można obejrzeć powtórki jego programów w telewizji. I bardzo dobrze. Jest to bowiem jedna z tych nielicznych produkcji telewizyjnych, które można oglądać sto razy i z przyjemnością obejrzeć po raz sto pierwszy i sto dugi...
Poniżej jeden z moich ulubionych skeczy. Pełny przekrój mozliwości Benny'ego.
Następnie zakończenie jednego z odcinków i kultowa melodia „Yakety Sax" Bootsa Randolpha.
Naprawdę nazywał się Alfred Hawthorn Hill. Urodził się 21 stycznia 1924 w Southampton na południu Anglii. W 1955 roku rozpoczął produkcję swojego pierwszego programu satyrycznego pod tytułem „The Benny Hill Faking Show". Niemal od razu zdobył wielką popularność, którą cieszył się do końca lat 80. Nie założył rodziny, mieszkał w wynajętym mieszkaniu niedaleko studia telewizyjnego. Nie będę daleki od prawdy, jeśli wysunę przypuszczenie, że programy były jego prawdziwym życiem, a cała reszta - tylko dodatkiem, niezbędnym do egzystencji w społeczeństwie.
„Benny Hill" jest pierwszym zagranicznym programem rozrywkowym, jaki pamiętam z dzieciństwa (nie dam głowy, ale wydaje mi się, że po raz pierwszy pojawił się w magazynie „Bliżej świata", prezentującym wybrane programy telewizyjne z krajów kapitalistycznych). Muszę przyznać, że to Benny (wespół z Olgą Lipińską i Bohdanem Smoleniem) kształtował moje poczucie humoru. Pamiętam niecierpliwe oczekiwanie w niedzielne popołudnia na kolejną porcję żartów, gagów i skeczy z obowiązkowym klepaniem łysej głowy Jacka Wrighta. W szkole w tym czasie krążyła pogróżka: „Uważaj, bo ci zrobię benyhila!". Jego czasem genialne, a czasem wręcz prymitywne skecze bawiły, ale też otwierały umysł widza, łamały stereotypowe myślenie o sprawach ważnych. Zarzucano Hillowi, że jego żarty są seksistowskie, gdy tymczasem on się właśnie z seksizmu nabijał, wcielając się w role mężów-kretynów, obleśnie gapiących się na młode dziewczyny i z bólem znoszących towarzystwo „barchanowych żon".
Pod koniec lat 80. formuła programu nieco się zestarzała, pojawiły się także protesty ze strony politycznie poprawnych krytyków. Niedługo potem Hill zmarł w wynajętym mieszkaniu. Jego zwłoki odnalazł kilka dni później sąsiad.
W Polsce Benny Hill pojawił się, gdy na zachodzie jego czas dobiegał końca. Był odmianą, pierwszą lekcją humoru angielskiego, dobrym wstępem do „Monty Pythona" i „Jasia Fasoli" oraz seriali: „'Allo, 'allo", „Co ludzie powiedzą", „Pan wzywał, Milordzie?", „Hotel Zacisze" i wielu innych. Zapomniany nieco przez krytyków i znawców kultury, nie zniknął całkiem z ekranów. Od czasu do czasu można obejrzeć powtórki jego programów w telewizji. I bardzo dobrze. Jest to bowiem jedna z tych nielicznych produkcji telewizyjnych, które można oglądać sto razy i z przyjemnością obejrzeć po raz sto pierwszy i sto dugi...
Poniżej jeden z moich ulubionych skeczy. Pełny przekrój mozliwości Benny'ego.
Następnie zakończenie jednego z odcinków i kultowa melodia „Yakety Sax" Bootsa Randolpha.