Film oscarowy. Wprawdzie na 13 nominacji zdołał wywalczyć zaledwie trzy statuetki, w dodatku w tych mniej prestiżowych kategoriach (charakteryzacja, scenografia i efekty specjalne) ale Oscar to Oscar. Przed jakimś filmem, na którym byłem w kinie jeszcze w zeszłym roku, zobaczyłem zwiastun „Ciekawego przypadku Benjamina Buttona". Zachęcił mnie do obejrzenia, więc wysupłałem dwie dychy i poszedłem. Okazało się, że mogłem tę kasę wydać na piwo, gdyż najciekawsze fragmenty i sedno filmu zawarto właśnie w zwiastunie.
Tak naprawdę cały film to rozciągnięta do niemal trzech godzin wersja „trajlera". „Przypadek..." dostałby jeszcze jednego Oscara, gdyby istniała kategoria „najbardziej rozwleczona pojedyncza scena filmu". Kiedyś krążył w towarzystwie żart o tym, że w kultowym serialu Pt. „Moda na sukces" bohaterowie mieli wypadek samochodowy i dachowali przez trzy odcinki. Tu rzeczywistość dogoniła anegdotę. Główna bohaterka (skądinąd całkiem zgrabnie zagrana przez Cate Blanchett) wpada pod taksówkę przez dziesięć minut, a irytacja widzów rośnie.
Wbrew tytułowi, jest to film niespecjalnie ciekawy. Zrobiony poprawnie, choć bez rewelacji, nie zaskakuje, nie rozśmiesza, ani specjalnie nie wzrusza. Na uwagę zasługuje tylko jego długość (do pełnych trzech godzin zabrakło tylko 14. minut). Wobec powyższego, film polecam szczególnie świeżo zakochanym, którzy wybierają się „do kina", choć niekoniecznie „na film".
Tak naprawdę cały film to rozciągnięta do niemal trzech godzin wersja „trajlera". „Przypadek..." dostałby jeszcze jednego Oscara, gdyby istniała kategoria „najbardziej rozwleczona pojedyncza scena filmu". Kiedyś krążył w towarzystwie żart o tym, że w kultowym serialu Pt. „Moda na sukces" bohaterowie mieli wypadek samochodowy i dachowali przez trzy odcinki. Tu rzeczywistość dogoniła anegdotę. Główna bohaterka (skądinąd całkiem zgrabnie zagrana przez Cate Blanchett) wpada pod taksówkę przez dziesięć minut, a irytacja widzów rośnie.
Wbrew tytułowi, jest to film niespecjalnie ciekawy. Zrobiony poprawnie, choć bez rewelacji, nie zaskakuje, nie rozśmiesza, ani specjalnie nie wzrusza. Na uwagę zasługuje tylko jego długość (do pełnych trzech godzin zabrakło tylko 14. minut). Wobec powyższego, film polecam szczególnie świeżo zakochanym, którzy wybierają się „do kina", choć niekoniecznie „na film".