Czytelniczka Wysokich Obcasów zapytuje w liście do redakcji, dlaczego jest posądzana o feminizm i automatycznie uważana za pomyloną, gdy głośno wyrazi swoje zdanie, akcentując przy tym swą kobiecość. Zauważyłem ostatnio coś podobnego. Gdy podoba ci się coś, co jest potępione przez resztę grupy, stajesz się buntownikiem. Gdy nie boisz się bronić własnego zdania (używając argumentów, naturalnie), to reszta powtarza swoje potępienie, dezaprobatę i sprzeciw i dyskusja może się skończyć. No bo jak długo może trwać zabawa rodem z przedszkola, w której na każde pytanie odpowiedzią jest „pomidor"? Taka rozmowa sprowadza się do próby przekonania kapryśnego dzieciaka, który krzyczy: „nie, bo nie!".
Od kogo ludzie mogliby uczyć się dyskusji? Z najpopularniejszych mediów odeszła ona wraz z red. Andrzejem Kwiatkowskim i tandemem Najsztub/Żakowski. Obecnie oglądamy tylko lans i przepychanki z argumentami ad personam. Jest Monika Olejnik, która zadaje gościowi pytanie, po czym, gdy gość zaczyna odpowiadać, przerywa mu w pół zdania i odpowiada sama albo zadaje kolejne pytanie. Przypuszczam, że Panią Redaktor i jej kolegami po fachu powoduje chęć poruszenia jak największej liczby tematów w ciągu kwadransa przeznaczonego na wywiad. Im wystarczy, że temat poruszą i nagrają ostrą wymianę zdań (z popularnym refrenem: „Ale ja panu nie przerywałem!!!"). Dojście do jakiejkolwiek pointy nie jest konieczne, wręcz przeciwnie - najlepiej skończyć na tyle niejasno, żeby była możliwość interpretacji wypowiedzi w następnych dyskusjach. Ulubione pytanie naszych orłów dziennikarstwa: „Panie pośle, jak pan sądzi, co pan X miał na myśli mówiąc...". Tak właśnie debata o poważnych sprawach państwowych zmienia się w sensacyjno-komediową telenowelę.
Miałem to szczęście, że w moim liceum komuś chciało się zorganizować lekcje etyki dla kilku osób i prowadzić je, ucząc nas dojrzałej merytorycznej dyskusji. Po latach stwierdzam, że zaiste - wielkie to szczęście. Tylko z drugiej strony - z kim tu dyskutować?
Od kogo ludzie mogliby uczyć się dyskusji? Z najpopularniejszych mediów odeszła ona wraz z red. Andrzejem Kwiatkowskim i tandemem Najsztub/Żakowski. Obecnie oglądamy tylko lans i przepychanki z argumentami ad personam. Jest Monika Olejnik, która zadaje gościowi pytanie, po czym, gdy gość zaczyna odpowiadać, przerywa mu w pół zdania i odpowiada sama albo zadaje kolejne pytanie. Przypuszczam, że Panią Redaktor i jej kolegami po fachu powoduje chęć poruszenia jak największej liczby tematów w ciągu kwadransa przeznaczonego na wywiad. Im wystarczy, że temat poruszą i nagrają ostrą wymianę zdań (z popularnym refrenem: „Ale ja panu nie przerywałem!!!"). Dojście do jakiejkolwiek pointy nie jest konieczne, wręcz przeciwnie - najlepiej skończyć na tyle niejasno, żeby była możliwość interpretacji wypowiedzi w następnych dyskusjach. Ulubione pytanie naszych orłów dziennikarstwa: „Panie pośle, jak pan sądzi, co pan X miał na myśli mówiąc...". Tak właśnie debata o poważnych sprawach państwowych zmienia się w sensacyjno-komediową telenowelę.
Miałem to szczęście, że w moim liceum komuś chciało się zorganizować lekcje etyki dla kilku osób i prowadzić je, ucząc nas dojrzałej merytorycznej dyskusji. Po latach stwierdzam, że zaiste - wielkie to szczęście. Tylko z drugiej strony - z kim tu dyskutować?